Miłość i dom potrzebne jak tlen. Historia wyjątkowej rodziny zastępczej
Edyta i Marcin są specjalistyczną rodziną zastępczą. Tworzą szczęśliwy i bardzo wyjątkowy dom. Wzięli pod swoją opiekę dzieci chore, wymagające opieki i poświęcenia. Jak sami twierdzą, dają dzieciom siebie, jednak od nich dostają jeszcze więcej: miłość, radość życia, wolę walki.
Edyta i Marcin od zawsze wiedzieli, że chcą pomagać dzieciom. Kobieta planowała zostać pracownikiem socjalnym. W trakcie studiów odbyła praktyki w domu dziecka, była wychowawczynią na koloniach. Oboje angażowali się w akcje charytatywne. Gdy się poznali - wiedzieli, że chcą mieć dużą rodzinę, w której będzie miejsce nie tylko dla ich biologicznych dzieci. Po urodzeniu pierwszego dziecka - Joachima, Edyta nie mogła ponownie zajść w ciążę. Wtedy właśnie zrodził się pomysł, by zostać rodziną zastępczą. Wspólnie z mężem podjęli decyzję, że zaopiekują się dziećmi obciążonymi zdrowotnie. Kupili dom na obrzeżach Krakowa – miał stać się miejscem, gdzie maluchy znajdą miłość.
Emilek zaznał miłości i rodzinnego ciepła
Kilka lat temu w wielkanocny poniedziałek na Facebooku Fundacji Gajusz, która prowadzi hospicjum dla dzieci, pojawiła się informacja, że „bardzo chory Książę poszukuje rodziny”. „Księżniczka, książę” - tak określa się tam dzieci chore. Dla Edyty był to znak: „A może on szuka właśnie nas?”. Na pierwsze spotkanie do hospicjum pojechała sama. Rodzice Emilka zrzekli się praw do niego, chłopczyk przez kilka miesięcy w szpitalu walczył o życie. Miał mukowiscydozę, zespół krótkiego jelita, wyłonioną stomię, musiał być żywiony pozajelitowo: przez 18 godzin na dobę dostawał specjalistyczną mieszankę przez cewnik do żyły.
„Mąż początkowo uważał, że nie damy sobie rady z dzieckiem, które ma tak wiele problemów zdrowotnych. Powiedziałam jednak, że jak nie my, to kto? Potem były długie rozmowy z lekarzami, psychologami, uczyliśmy się opiekować Emilem. Rozmawialiśmy też z Joachimem, on jednak bardzo szybko zaakceptował nowego brata” ‒ opowiada Edyta.
Emil stał się częścią ich rodziny. Miłość, którą małżonkowie obdarowali chłopca, sprawiła, że odżył: nauczył się chodzić, jeździć na rowerku, zaczął także mówić i jeść. Postępy były wyraźnie zauważalne, zaskoczyły nawet lekarzy. Wcześniej Emilek był cichym dzieckiem. Nie płakał (jeden z objawów choroby sierocej: dziecko uczy się, że jego potrzeby nie są zaspokajane, więc ich nie komunikuje). Za sprawą rodzinnego ciepła, zaangażowania rodziców, odpowiedniej opieki – stał się dzieckiem pełnym radości i energii. Joachim bardzo pokochał swojego młodszego braciszka – bawił się z nim, opiekował, dbał.
„Wiedziałam, że dzieciństwo może być jego jedynym okresem życia, dlatego chcieliśmy, by był szczęśliwy. Nie zamykaliśmy się w domu dlatego, że mamy niepełnosprawne dziecko. Staraliśmy się w miarę możliwości jeździć po Polsce, pokazaliśmy mu góry, morze" ‒ opowiada Edyta.
W sierpniu 2019 do rodziny dołączył 7-miesięczny Jaś: chłopczyk z zespołem Downa i niewielką wadą serduszka. Teraz to Emilek rozkwitał w roli starszego brata: był opiekuńczy, pomagał karmić malucha.
„To nie może być prawda, lekarze musieli się pomylić”
Wiosną 2020 roku Emilek zachorował. Zaczynał się wtedy lockdown, a więc konsultacja lekarska była utrudniona, teleporady nie pomagały. Stan chłopca ciągle się pogarszał, aż w końcu trafił do szpitala – na oddział intensywnej terapii. Powodem takiego stanu zdrowia była sepsa. Edyta ze łzami w oczach opowiada o ostatnim spotkaniu z dzieckiem:
„Nie pozwolono nam nawet przyjść do niego na oddział. Miałam rozdarte serce, bo wiedziałam, jak on musi się bać, że go porzuciliśmy: to dziecko już przecież doświadczyło takiej traumy. Pozwolono nam go odwiedzić, dopiero gdy już było wiadomo, że musimy się z nim pożegnać. Odszedł w maju, po miesiącu pobytu w szpitalu, pół godziny po naszym wyjściu z oddziału, jakby czekał, żeby jeszcze raz nas zobaczyć”.
Do dziś cała rodzina nie pogodziła się ze śmiercią Emilka. To wydarzenie bardzo przeżył też Joachim: mówił, że to nie może być prawdą, a lekarze się po prostu pomylili. „Mnie też było trudno. Wiem jednak, że przez te 2,5 roku, kiedy był z nami, miał szansę poczuć, co to znaczy być kochanym. Rozkwitł. Pokazał też nam, że można pokochać niby obce dziecko. Dać mu miłość, radość” - mówi Edyta.
Nowy dom dla Hani
Edyta, rozmawiając w myślach z Emilkiem, poprosiła go, by dał jej znak, jeśli jest jakieś dziecko potrzebujące rodziców i miłości. Po dwóch dniach kobieta otrzymała wiadomość, że w Tuli Luli, ośrodku preadopcyjnym Fundacji Gajusz, na rodzinę czeka kilkumiesięczna Hania. Dziewczynka miała zespół Downa, wadę serca i wyłonioną stomię. Edyta potraktowała to jako przeznaczenie i wiadomość od Emilka. Mimo tego, że psychologowie początkowo odradzali małżeństwu decyzję zaopiekowania się Hanią – oni, a także Joachim, nie mieli wątpliwości. We wrześniu 2020 w ich domu pojawiła się pięciomiesięczna Hania. „To nasze światełko i radość, dar od Emilka. Joachim jest w nią wpatrzony, to jego ukochana Księżniczka” - opowiada Edyta.
Postępy, które dla lekarzy wydawały się niemożliwe
Odpowiednia opieka, miłość, rodzinne ciepło – to wszystko sprawiło, że dzieci osiągnęły postępy, które lekarzom wydawały się niemożliwe. Jaś ma aktualnie ponad dwa latka – zaczyna chodzić, uczy się jeździć na trójkołowym rowerku biegowym. Ten rowerek należał jeszcze do Emilka, dostał go od Fundacji Polki Mogą Wszystko. Jaś bardzo lubi też biegać po całym domu na czworaka, a ukochanymi zabawkami są piłki z dzwoneczkami. Jest żywym i wesołym dzieckiem - robi śmieszne miny i wszędzie go pełno.
Hania także rozwija się dobrze, biorąc pod uwagę jej „bagaż zdrowotny”. Dziewczynka unosi główkę, przewraca się na brzuszek, gaworzy, reaguje na dźwięki, trzymana za rączki podnosi się do siedzenia. Robi postępy, mimo bardzo poważnej wady serduszka. Pod koniec marca czeka ją operacja.
„Dzieci dają nam radość życia i wolę walki”
Edyta i Marcin są specjalistyczną zawodową rodziną zastępczą. Oznacza to, że opiekują się dziećmi obciążonymi zdrowotnie. By zostać taką rodziną, musieli przejść szereg szkoleń w ośrodku pomocy społecznej, praktyki, badania psychologiczne, zdrowotne, wywiad środowiskowy. Marcin pracuje zawodowo w biurze projektowym (praca jednej osoby to wymóg w rodzinach zastępczych zawodowych), a z dziećmi cały czas jest Edyta (otrzymuje wynagrodzenie dla rodzica zastępczego).
Dzięki takim rodzinom, jak ta Edyta i Marcina, dzieci nie muszą przebywać w placówkach opiekuńczych. Maluchy z problemami zdrowotnymi często mają problem, by trafić do rodziny adopcyjnej. Opieka nad takimi dziećmi jest bardzo wymagająca, koniecznością jest poświęcenie im większej uwagi i zaangażowania, niż dzieciom zdrowym.
„Zdarzają się osoby, które myślą, że robimy to dla wynagrodzenia. Dobrze, że ono jest, bo dzieci wymagają dużej pomocy, w tym specjalistycznej medycznej. Jesteśmy z nimi 24 godziny na dobę przez cały rok. Rodziny specjalistyczne zawodowe nie mają tak naprawdę urlopu: jesteśmy zawsze i wszędzie z dziećmi, także przy szpitalnym łóżku. Rzadko mówi się o wysiłku, który wkładamy, dzieci często są po traumach, straciły zaufanie do dorosłych, mają trudności, szereg schorzeń” - mówi Edyta.
„Przy Emilu wiele się nauczyłam, także tego, że trzeba walczyć. Teraz gdy jestem z Hanią w szpitalu, potrafię powiedzieć, że coś jest nie tak, więcej wymagać od siebie i personelu. My dzieciom dajemy siebie, jednak od nich dostajemy jeszcze więcej: miłość, radość życia, wolę walki” - podsumowuje Edyta.
Koszty opieki nad chorymi dziećmi
Koszty opieki nad Jasiem i Hanią nie są niskie – dzieci potrzebują szczególnej opieki, wizyt u specjalistów. Bardzo ważna jest także sterylność, by unikać infekcji. „Hania niedługo będzie miała operację serca, dlatego musimy bardzo uważać, żeby niczym się nie zaraziła. Płyny dezynfekcyjne są u nas od kilku lat standardem” - mówi Edyta.
W przypadku takich dzieci szalenie istotna jest też rehabilitacja, co w trakcie pandemii koronawirusa jest bardzo utrudnione. Rodzice marzą o stworzeniu w domu małego centrum rehabilitacyjnego dla maluchów. „Już kupiliśmy basen do rehabilitacji, trochę sprzętu. Teraz zbieramy pieniądze na salę doświadczania świata, z huśtawkami, przyrządami do integracji sensorycznej” ‒ mówi Edyta. Niestety, nie wystarczą na to jedynie pieniądze, które otrzymują z urzędu. Bardzo ważna jest pomoc ludzi o wielkim sercu.
Dzieciom chorym i z niepełnosprawnością pod opieką rodziców zastępczych, takim jak Jaś i Hania, możesz pomóc, przekazując 1% swojego podatku (KRS 0000074781) lub darowiznę za pośrednictwem Fundacji Polki Mogą Wszystko. Możesz także zgłosić się do Centrum Pomocy Rodzinie lub Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej i zostać rodzicem zastępczym.
Fundacja Polki Mogą Wszystko od ponad 20 lat pomaga dzieciom, a także kobietom. Jej misją jest między innymi podejmowanie działań, aby dzieciństwo było jak najlepsze. W swojej historii pomogła już tysiącom dzieci, także chorych i z niepełnosprawnością. Stara się szczególnie wspierać te spośród nich które zostały pozbawione opieki swoich rodziców lub im odebrane. Fundacja jest organizacją pożytku publicznego utrzymującą się z darowizn.
Zobacz także: