Gdy czytałam komentarze pod listem o oddawaniu dziecka do przedszkola w wakacje, chciało mi się płakać. Boże, jak ja zazdroszczę mamom, które spędzają wakacje ze swoimi dziećmi. Bo mogą, chcą, wiedzą jak… Ja mogę, ale nie chcę, bo nie potrafię! Wszystko dlatego, że nie umiem i nienawidzę bawić się z córką. Czy jestem „leniwą egoistką”? Jeśli „leniwe egoistki” cierpią, bo czują się okropnymi matkami i wciąż szukają sposobów, by odczarować tę swoją niemoc zabawy z dzieckiem, to tak, jestem.

Reklama

Wszystko było super, ale do czasu

Na samą myśl o tym, że Lilka zostanie w domu, cierpnie mi skóra. Córcia ma pięć lat. Jest absolutnie cudowna i kocham ją nad życie. Ja mam 40 lat. Do macierzyństwa podchodziłam świadomie, zaszłam w ciążę, kiedy czułam się na to gotowa. Oczywiście przygotowywałam się do tego, czytając też masę książek, artykułów i wypowiedzi mam. Stąd wiem, że 9 miesięcy minęło książkowo i miałam masę szczęścia, że obyło się bez wymiotów, cukrzycy ciążowej, komplikacji ze zdrowiem maluszka i moim. Poród – 4 godziny i wielkie szczęście, kiedy poczułam, że 3,5 kg Miłości leży mi mokre na brzuchu i od tej pory mogę tulić, karmić, patrzeć jak rośnie. Pewnie, że zdarzały się trudne momenty – gorączki, nieprzespane noce (nieraz miesiącami), ale prawdziwe kłopoty dopiero miały się zacząć.

Jak odkryłam, że nienawidzę się bawić z dzieckiem

Po roku urlopu miałam wrócić do pracy. Przeżywałam to ogromnie. Przez ostatni miesiąc macierzyńskiego szukaliśmy dla Lilki niani. Znów mieliśmy szczęście – w naszym życiu pojawiła się niezwykła kobieta. Zresztą do dziś się przyjaźnimy, ale do rzeczy. Właśnie kiedy zobaczyłam, jak pani Natalia bawi się z Lilką – po raz pierwszy dotarło do mnie, że ja się właściwie z Małą nie bawię. No, „akuku”, jakieś łaskotki, ence pence – owszem, ale to wszystko. Natalia potrafiła zaangażować ją w zabawę tak, że obie bawiły się świetnie, a moja córeczka przy tym uczyła się tylu nowych rzeczy! To był dla mnie szok.

Do tej pory myślałam, że jest dobrze. Chodziłam z wózkiem na wielogodzinne spacery, po drodze gadając cały czas do córki. Robiąc coś w kuchni czy składając pranie – kładłam lub sadzałam ją tak, żeby mnie widziała i też „gadałyśmy”. Szybko zaczęłam też czytać jej książeczki.

Ale zabawa – np. w dom czy sklep, rozmaite sytuacyjki – w której dziecko aż rozkwita od pomysłów i cieszy się jak szalone, pojawiła się w naszym domu dopiero z panią Natalią. Z początku myślałam, że po prostu zacznę Natalię naśladować (zwłaszcza że Lili domagała się kontynuacji zabaw, w które bawiła się z nianią). Okazało się, że… nie umiem. Że przekładanie zabawek, snucie jakiś dziwnych scenariuszy po kwadransie doprowadza mnie do szału. To było dziwne, ale nie umiałam się zmusić, by bawić się dłużej. Zwykle proponowałam wyjście na plac zabaw lub na spacer albo mówiłam, że muszę coś zrobić (np. poskładać pranie).

Zobacz także

Dziecko chce się bawić, a ja uciekać

Postanowiłam myśleć pozytywnie. Że Lilka będzie rosła, za chwilę będziemy grać w planszówki, rysować, lepić jakieś figurki, układać puzzle. I Lilka rosła, ale wciąż potrzebowała zabawy. Normalnej zabawy, takiej bez zasad, bo zasady to cecha gier, a nie zabaw. Wiem to, bo znów zaczęłam czytać książki i artykuły.

Był czas, że całymi nocami siedziałam w sieci i szukałam książeczek lub planszówek, które pomogą nam miło spędzić razem czas. O ile książki wybierałam niemal zawsze takie, które się podobały, to… z zestawami artystycznymi i planszówkami zawsze trafiałam jak kulą w płot. A bawić nie znosiłam się coraz bardziej.

Frustracja atakuje mnie z dwóch stron

Chyba najgorsze były klocki… Dziecko prosiło mnie, żebyśmy pobawiły się klockami, a mnie (znów po max. 15 minutach) trafiał szlag. Ona widziała, jak powstają te wszystkie rzeczy z klocków (miasteczka, piknik, ZOO) – ja widziałam, jak powstaje kolorowy bałagan. Jako dziecko nigdy nie bawiłam się klockami i nie rozumiałam, jak ktoś może uważać, że np. z Lego da się wszystko zrobić. Jakie wszystko? Drzewo? Jaszczurkę? Różę? Ale potakiwałam, że tak, że np. ta klockowa wiewiórka wygląda, jakby zaraz miała skoczyć na najwyższą półkę… Tylko że miałam dość. Co innego tata Lilki – on mógł się bawić z nią klockami godzinami.

Frustracja dopadała mnie z dwóch stron. Z zewnątrz – bo nienawidziłam się bawić, i z wewnątrz – bo miałam do siebie ogromny żal, za to, że nie potrafię bawić się z własnym dzieckiem.

Odkąd Lilka poszła do przedszkola, wiem, że bawi się z dziećmi i to jest najlepsza zabawa pod słońcem. Wmawiam sobie, że żaden dorosły nie pobawi się z dzieckiem tak, jak inne dzieci… Jednocześnie widzę, jak córka mnie potrzebuje. Tylko że chce się bawić, a nie np. ćwiczyć ze mną pilates, gadać, grać w planszówki czy piec ciasto z truskawkami.

Widzę też, jak niestrudzenie mnie do tych swoich zabaw zaprasza, chce, bym przynajmniej patrzyła, jak się bawi… A ja mam wtedy ochotę uciekać jak najdalej. Dla mnie nie ma sensu to wszystko, co w zabawie ma przecież tak ogromny sens dla jej rozwoju i radości.

Urlop od przedszkola?

Lilka chce wziąć „urlop” od przedszkola. Poprosiła mnie o to, a ja jak najgorsza matka nie złapałam jej w ramiona i nie krzyknęłam „Oczywiście, kochanie!”. Ja zacisnęłam powieki, odetchnęłam i zaczęłam kręcić, że może jutro, że zobaczymy, że nie wiem, ile będę mieć pracy, że w przedszkolu przecież jest tak fajnie... Pracą się wykręcam, jakby ona była ważniejsza od mojej córki.

Wiem, że może zabrzmi to śmiesznie, ale: żeby ona, choć pół godziny umiała spędzić przed telewizorem… Obejrzy jeden odcinek bajki i już ma pomysł do zabawy, telewizja jej nie interesuje.

Dziś też mój mąż ma jakiegoś grilla w pracy. Oczywiście już zaprosiłam koleżankę z córką, która jest przyjaciółką Lilki. Żeby nie zostać z Małą na całe popołudnie i wieczór sama. Bo to jest straszne dla nas obu. Jeszcze raz: bardzo Wam zazdroszczę, że nie macie takich problemów. Że dla wielu z Was to naturalne: być z dzieckiem i się bawić, bez stresu, bez frustracji. Nawet nie wiecie, ile bym dała, by coś we mnie pękło, by być taką mamą…

Anka

Piszemy też o:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama