Reklama

Maja ma 14 lat. Zawsze lubiła się uczyć, nigdy nie musiałam jej specjalnie ganiać do nauki. Nie miała też z nią problemów – co prawda może na świadectwie nie było czerwonego paska, za to widniały na nim same 4 i 5. Nam i co najważniejsze, jej, to wystarczało.

Reklama

Pandemia zmieniła wszystko

Wszystko zmieniło się w trakcie pandemii. Maja poznała naukę zdalną w zaledwie 6 klasie podstawówki, jako bardzo ruchliwa i towarzyska dziewczynka. Przed pandemią często spotykała się z rówieśnikami, miała też trzy przyjaciółki, z którymi spędzała każdą wolną chwilę po szkole. Chodziła też na zajęcia dodatkowe z tańca – to typ dziecka, które rozsadza energia. W zasadzie rozsadzała, bo wszystko zmieniło się jak za dotknięciem magicznej różdżki, kiedy to nastały czasy nauki zdalnej.

Początki były ciężkie

Tak, początki były ciężkie. I wcale nie chodziło o obsługę Teamsów, a właśnie o brak kontaktu z rówieśnikami i przymus siedzenia przed komputerem przez tak długi czas. Wcześniej Maja korzystała z komputera, ale nie więcej niż 2 godziny dziennie. W momencie, w którym można było jeszcze korzystać z uroków natury, zabieraliśmy ją na długie spacery i organizowaliśmy jej zabawy ruchowe. Chcieliśmy, żeby jak najmniej odczuła skutki pandemii, co, oczywiście, średnio się udało.

W miarę upływu czasu Maja przyzwyczaiła się do nowego trybu nauki. Odzyskała nieco entuzjazmu dzięki WhatsAppowi – dzięki niemu mogła być w stałym kontakcie ze swoimi przyjaciółkami, których bardzo jej brakowało. Kiedy przyszło do nauki hybrydowej, Maja, o dziwo, nie była zadowolona. Jedyne co ją cieszyło, to spotkanie z koleżankami, chociaż i tutaj entuzjazm opadł zaskakująco szybko. Niedługo po przejściu na naukę w trybie hybrydowym córka często „źle się czuła”, miała „migreny” i naprawdę często się przeziębiała. Na domiar złego bardzo rozluźniły się jej kontakty z rówieśnikami. Otwarcie mówiła, że najlepiej czuje się w domu. Brałam to na klatę, ale nie będę kłamać, uznałam to za ot takie, dziecięce gadanie. Teraz już wiem, że to zaczęło się wtedy.

Mogłam być bardziej uważna

Na kilka dni przed rozpoczęciem roku szkolnego Maja dosłownie wariuje. Nie widziałam jej takiej od słynnego buntu 3-latka. Jest apatyczna, a z apatii potrafi szybko przejść do płaczu, momentami zahaczającego o agresję. Teraz pojawił się i krzyk. Mówi, a w zasadzie drze się, że nie chce wrócić do szkoły. Że nie chce widzieć się z nauczycielami, siedzieć w przyciasnej ławce. Nie chce też patrzeć na ludzi, nie chce widzieć się z koleżankami. Nie chce tego wszechogarniającego hałasu i chaosu, który odbywa się podczas przerw.

Najgorsze jest to, że Maja ma dużo racji. Sama nie chciałabym wrócić do miejsca, w którym jest tak głośno – nie mam jednak na to wpływu. Nie mam pojęcia co robić. Rozmawiałam z nią kilkukrotnie, tłumaczyłam, jak mogłam, ale moja córka jest nieugięta. I co gorsza, widzę, że jest tylko gorzej – zaczął boleć ją brzuch i głowa. Podejrzewam, że ze stresu.

Wiem, że nie umiem jej pomóc. Moje tłumaczenia nic nie dają. Ale jest ktoś, kto potrafi. Psycholog. Mam ten przywilej, teraz już wiem, że ogromny przywilej, że mieszkam w dużym mieście i znalazłam szybki termin do psychologa dziecięcego. Mam nadzieję, że pomoże nam uporać się z lękiem przed szkołą. Jeśli nie, myślę, że najlepszym wyjściem, poza terapią oczywiście, będzie indywidualny tok nauczania. Dla niektórych może to wydawać się drogą na skróty, ja natomiast wiem jedno – nikt, absolutnie nikt, nie powinien się tak czuć, idąc do szkoły czy pracy. Jeśli ma być to rozwiązanie, które pomoże mojej córce, chętnie z niego skorzystam.

Monika

Od Redakcji: Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.

Piszemy też o:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama