A tak bardzo chciałam być mamą, która będzie miała z córką tę wyjątkową więź… Możliwą tylko między mamą i dzieckiem. Nigdy nie sądziłam też, że mąż zepchnie mnie na drugi plan.

Reklama

Ciąża: najlepszy czas

Kiedy zaszłam w ciążę, byliśmy najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. A jak jeszcze okazało się, że urodzi się dziewczynka – czuliśmy się jakby los wysłuchiwał wszystkich naszych pragnień. Kochaliśmy się, rozumieliśmy, byliśmy zdrowi, mieszkaliśmy w małym domku na przedmieściach... wszystko układało się jak w bajce.
Jedyne czego się bałam to pandemia. Szybko poszłam na urlop zdrowotny – jako pielęgniarka nie miałam prawa narażać się na infekcję. Mój mąż pracował cały czas. Jako serwisant aparatury medycznej jeździł po szpitalach w całej Polsce. Tak, to było ryzyko. Byliśmy jednak pełni optymizmu. Zwłaszcza, że cała ciąża przebiegła książkowo. Czułam się bardzo dobrze. Nie mogłam się doczekać, aż Maja pojawi się na świecie. Urodziła się w trzy godziny.

Pierwszy rok: no nie było jak w reklamie pieluszek

Po pierwszych dwóch tygodniach mąż znów zaczął wyjeżdżać. I wracać do domu w piątek wieczorem, by w poniedziałek skoro świt ruszyć na drugi koniec Polski. Babcie odwiedzały nas… w weekendy, bo wtedy „miały nas wszystkich razem”. Te weekendy były jak święta: rodzinne, pełne radości, chwil odpoczynku dla mnie.
Ale od poniedziałku do piątku najczęściej byłam sama z Mają. Ze świadomością, że mąż jest 300, 400 czy 500 km od nas. Musiałam wziąć się w garść. Dziękowałam Bogu, że jako pielęgniarka nauczyłam się zachowywać zimną krew. Nie wpadałam w panikę podczas gorączek przy ząbkowaniu czy płaczu w czasie kolek.
Cóż, nie było jak w reklamie pieluszek. Bo nigdy tak nie jest. Rutynę, zmęczenie i samotność pomagały mi przetrwać chwile, których nie oddałabym za nic w świecie. Na przykład uśmiechy, którymi córeczka witała mnie tuż po przebudzeniu, odkąd skończyła 3 miesiące.

„Nie chcę żeby była rozwydrzonym, roszczeniowym człowiekiem”

Majeczka rozwija się super. Od samego początku zapowiadało się, że będzie miała charakterek. Zanim skończyła roczek – miałyśmy już za sobą niejedną próbę sił. Nie chciałam, żeby była rozwydrzonym, roszczeniowym człowiekiem. Zbyt wielu takich spotkałam w pracy, by nie wiedzieć, jak bardzo są nieszczęśliwi, bo nie wymagając nic od siebie – żądają wszystkiego od otoczenia.
Z doświadczenia wiem też, że obowiązujące reguły są ważne chociażby z powodu bezpieczeństwa.
Dlatego dbałam, byśmy mniej więcej przestrzegały pewnych zasad. Jak rzeczy, które wolno, a których nie. Czy „planu” dnia, który wprowadzał porządek. W miarę regularne pory posiłków. Czas, który poświęcałam na pranie, prasowanie, gotowanie i sprzątanie. Poobiedni spacerek. Wieczorne czytanie. Odkąd Maja skończyła pół roku – wiedziała, że jeśli nie pójdziemy na spacer, to nie dlatego, że dziś najbardziej na świecie nienawidzi zakładania kurteczki, a dlatego, że leje deszcz. Odkąd pojawiły się ząbki – nie było mowy, by opuścić ich mycie, choć bardzo tego nie lubiła.

Najlepszy tata dla swojej księżniczki

Niestety, mój mąż nie widział powodu, by w każdy weekend nie urządzać córeczce Dnia Dziecka. Pełnego zabawy, szaleństw, słodyczy. Pszczółka nie chce myć ząbków? To nie! Pszczółka chce koniecznie nową zabawkę podczas zakupów? Proszę bardzo! Pszczółkę bolą nóżki? Tata bierze na barana! Pszczółka nie chce jeść kotlecika, bo ma ochotę na gofry? Tata przerywa obiadek i uroczyście bierze się za gofry!
Tak ją nazywa: Pszczółka. Albo "moja księżniczka". Ona mówi do niego: tatusiu.
Szybko zaczęli mieć wspólne wyprawy, wspólne „mnice”, czyli tajemnice. Na początku nie miałam nic przeciwko temu – przynajmniej miałam czas dla siebie. Mogłam się spokojnie wykąpać, wyjść na spotkanie z koleżankami.

Zobacz także

Jest coraz gorzej

Teraz ich sekrety doprowadzają mnie do szału, bo doskonale wiem, o co chodzi. O to, że „mama przesadza”, „nie potrafi się wyluzować”, „jakby się dowiedziała, to by się denerwowała”. Bo: znów jedli lody przed obiadem, zachlapali całą łazienkę, robili eksperymenty z mąką i ogniem, moczyli nogi w stawie przy 15 stopniach…
Teraz córeczka chce mieć pieska i mimo że absolutnie się na to nie zgadzam – jestem więcej niż pewna, że lada tydzień tata przyjedzie do domu z pieskiem. Albo pojadą do schroniska, z którego wrócą z psem…

„Nie kocham cię!”

Wiele razy rozmawiałam z Maćkiem, tłumaczyłam, prosiłam. Na nic. Jest coraz gorzej.
„Mama musi wrócić do pracy, bo dziwiaczeje” – takie coś potrafi powiedzieć przy dziecku. Nic dziwnego, że Maja zaczyna traktować mnie jak męczące dziwiadło, podczas gdy tata jest cudowny. Coraz częściej między mną a córką dochodzi do awantur, podczas których już nie raz usłyszałam: „Nie kocham cię”.
Niestety, obawiam się, że to nie tylko słowa niespełna trzyletniego dziecka… To znaczy, wiem, że mnie kocha, ale...Kiedy widzę jak patrzy na tatę, jak się do niego tuli, jak doskonale się rozumieją, jak na niego czeka – nie mam wątpliwości, że to on jest jej ukochanym rodzicem. Że to on ma na nią większy wpływ.

„Nie przesadzaj”

Zdaniem Maćka „wymyślam głupoty”. Że jak po wakacjach Maja pójdzie do przedszkola, a ja wrócę do pracy – na wszystko spojrzę z odpowiedniej perspektywy.
– Też będziecie za sobą tęsknić. Odżyjesz, przestaniesz wymyślać sobie problemy, których nie ma… – słyszę od męża. – Wszystko będzie dobrze, jak zwykle”.
Pewnego razu zapytałam:
- A ty też zaczniesz wtedy do mnie tęsknić?
Nie usłyszał, bo Pszczółka zawołała go, by koniecznie przyszedł zobaczyć, jak narysowała psa…
Myśleliśmy o drugim dziecku, ale w tej sytuacji chyba najlepiej będzie, jak rzeczywiście wrócę do pracy. Po prostu marzę o tym, by Maja znów choć raz ucieszyła się na mój widok.

Agnieszka

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama