Reklama

Tydzień po pogrzebie chłopca jego siostra miała te same objawy. Amelka dziś czuje się dobrze, ale rodzice wciąż zastanawiają się, czy ich syn mógłby żyć, gdyby nie błędy w prowadzeniu wysypiska i szybsze wdrożenie odpowiedniego leczenia. Materiał o sprawie wyemitowano w programie Polsatu „Interwencja”.

Reklama

Dramat na Podlasiu

Państwo Paulina i Emil mieszkają na Podlasiu. Latem ich rodzina przeżyła prawdziwy dramat.

„Antoś był niezwykle żywym dzieckiem, bardzo wesołym. Wszędzie go było pełno i bardzo ciężko było za nim nadążyć. Robił milion rzeczy naraz. Fascynował się koparkami, traktorami. Miał ich całe mnóstwo” – wspomina synka Paulina Radziszewska w programie „Interwencja”.

Pewnego dnia dziecko zaczęło bardzo źle się czuć. Rodzice pojechali z Antosiem do szpitala w Łapach.

Lekarze myśleli, że to rotawirus

W szpitalu w Łapach stan dziecka – zdaniem matki – pogarszał się.

„Antoś już załatwiał się krwią. Zaczynał krzyczeć, jakby miał skurczowe, takie napadowe bóle. I widziałam, że go ściska, kuli się. Lekarz powiedział do mnie, że to jest brutalny rotawirus i powtórzą badania. Zlewałam tę krew z nocnika i czekałam na wyniki badań. Powiedział, że wyniki są ok. Dziecko co piętnaście minut po 25 mililitrów krwi zwracało. Lekarze o tym wiedzieli” – mówi Paulina Radziszewska.

Zapadła decyzja o przewiezieniu chłopca do szpitala w Białymstoku. Rodzice musieli czekać trzy godziny na karetkę. Chcieli jechać własnym samochodem, ale usłyszeli, że nie mogą tak zrobić. Że trzeba karetką, w której będzie lekarz.

Kiedy udało się wreszcie dotrzeć do białostockiego szpitala, lekarka badająca chłopca miała krzyknąć: „Co oni, k*** robili w tych Łapach? Czy oni nie mają tam USG? Dziecko jest w krytycznym stanie!”. Rodzice słyszeli płacz synka i jego krzyk: „Mama! Tata!”. Po czterech godzinach męczarni chłopiec zmarł.

„Stwierdzono nieprawidłowości…”

Tydzień po pogrzebie Antosia jego siostra, półtoraroczna Amelka, zaczęła mieć te same objawy choroby. Krew w moczu i kale, ból brzucha… Lekarze zaczęli pytać rodziców, gdzie mieszkają, bo chorobę mogła wywołać bakteria z wód gruntowych. Zaczęto podejrzewać lokalną firmę, która miała składować w lesie kontenery z padłymi zwierzętami.

„Zostały stwierdzone nieprawidłowości w zakresie gospodarki odpadami pochodzenia zwierzęcego. Wiem, że gmina wysłała wezwanie do właściciela w kwestii usunięcia tego nielegalnego wysypiska, co zostało wykonane” – informuje Sławomir Wołejko z Powiatowego Inspektoratu Weterynarii w Wysokiem Mazowieckiem.

Sprawę bada prokuratura.

Źródło: Interwencja

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama