Ciężarna kobieta poprosiła o pomoc nieznajomą na Facebooku. Była w 24 tygodniu ciąży, "sama i przestraszona" i miała właśnie urodzić martwego syna. Nieznajoma pół godziny później była przy jej szpitalnym łóżku.

Reklama

Nene Fulcher, nieznajoma z południowej Australii, do której zwróciła się kobieta, wiedziała, co to znaczy strata. Ona też utraciła dziecko w 24 tygodniu ciąży. Po urodzeniu swojego aniołka, Jacoba, założyła na Facebooku stronę poświęconą synowi, na której opisała jego narodziny i zakończyła swoją wiadomość zdaniem: "Jestem tutaj, jeśli będziecie potrzebować wsparcia". Nawet się nie spodziewała, pisząc to, że ktoś się do niej odezwie.

Pewnego wieczoru, koło 22.00, odebrała wiadomość. "Pamiętam, jak sama bardzo się bałam i dlatego zdecydowałam się pomóc" - opowiada. "Jeśli mogłam ją uspokoić, odpowiadając na jej pytania, musiałam to zrobić". Wiedziała, że musi tam być. Dlatego też Nene pojechała spotkać się z całkiem obcą jej kobietą i to spotkanie odmieniło jej życie.

"Pół godziny później, siedziałam w szpitalnym pokoju i spędziłam tam prawie dwie doby" - wspomina na Facebooku. Początkowo Nene myślała, że tylko odpowie na kilka pytań Sandry, ale między kobietami zawiązała się szczególna więź i została tam do porodu Vincenta. Doskonale znała to doświadczenie. Nene straciła syna Jacoba w 24 tygodniu ciąży. We wzruszającym poście wspominała dzień, w którym dowiedziała się, że serduszko jej syna już nie było i jak sama to przeczuła: "Instynkt macierzyński jest potężny. Musimy się nauczyć mu ufać, zwłaszcza, kiedy chodzi o nasze nienarodzone dzieci" - napisała.

Zobacz także

Kiedy Jacob się urodził, w jej oczach był doskonały: ważył 620 g i mieścił się w dłoni. Zapytała położną, czy może go przytulić. "Oczywiście, że tak. To twój syn" - odpowiedziała. Nene wspomina: "Nie wiedziałam, jakie są procedury w szpitalu w przypadku narodzin martwego dziecka w 6 miesiącu ciąży. Ale to jedno zdanie położnej sprawiło, że zaczęłam płakać, przyglądając się najnowszemu członkowi mojej rodziny. Tuliłam go tak długo, jak mogłam. Dokładnie przez 14 godzin".

To doświadczenie pomogło jej być przy Sandrze przez 32 godziny jej porodu. "Myślę, że potrzebowała kogoś, kto wiedział, co się będzie dziać. Może to zabrzmi dziwnie, ale cieszyłam się, że będę mogła wykorzystać moją tragedię po to, by pomóc komuś innemu" - mówi Nene. To było przerażające: "Byłam zdenerwowana, przestraszona i bałam się, że przywołam wspomnienia, które zakopałam w podświadomości. Ale tak się nie stało. Nie zrozumcie mnie źle... Płakałam. Ale nie płakałam ze swojego powodu lub z powodu Jacoba. Płakałam z powodu Sandry, Michaela i ich cudownego dziecka" - wspomina.

To doświadczenie znaczyło dla niej więcej, niż się spodziewała. "Najtrudniejsze w utracie Jacoba było dla mnie znalezienie sensu, dla którego zjawił się na świecie. Odnalezienie tego sensu stało się dla mnie najważniejsze. To tak, jakbym musiała znaleźć usprawiedliwienie dla rozpaczy, którą czułam po jego utracie. Dlaczego był kimś tak szczególnym? Właśnie dlatego! Czy mogłabym pomóc Sandrze, gdyby nie umarł? Czy zrobiłabym to znowu dla innej nieznajomej? Tak. Czy to było dla mnie trudne? Tak! Ale mały Vincent najprawdopodobniej zmienił moje życie na lepsze" - pisze Nene.

Smutek, śmiech, przyjaźń i znaczenie – oto co, zdaniem Nene, te dwa aniołki wniosły do świata. Rada, której udzieliła Sandrze i której udzieliłaby każdej innej kobiecie w tej sytuacji: "Jesteś silniejsza, niż myślisz (...). Następne tygodnie będą bardzo trudne (...). Zapamiętaj swoje dziecko, bo to przyniesie ci pocieszenie w czasach, kiedy złych dni będzie więcej niż dobrych".

źródło: Mamamia.com.au / Facebook/Remembering Jacob

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama