Wirus RSV atakuje. Oblężone są nie tylko szpitale (w których zaczyna brakować miejsc), ale też przychodnie
Wirus RSV atakuje głównie w okresie jesienno-zimowym. Jego objawy z pozoru przypominają przeziębienie, jednak może on być bardzo niebezpieczny dla niemowlaków i noworodków. Lekarze apelują, aby nie wysyłać przeziębionych dzieci do żłobka czy przedszkola. Zarażenie młodszego rodzeństwa może mieć tragiczne skutki.
Wirus RSV jest bardzo groźny dla małych dzieci, a w szczególności dla układu oddechowego wcześniaków. W tym roku zaatakował ze zdwojoną siłą. Przepełnione są oddziały szpitalne dla dzieci. Na wizyty u pediatrów brakuje miejsc. Wirus przenosi się drogą kropelkową i najszybciej rozprzestrzenia się w dużych skupiskach, np. żłobkach, przedszkolach. Niemowlęta zazwyczaj zarażają się od swojego starszego rodzeństwa. Dzieci w wieku przedszkolnym zazwyczaj chorują w sposób łagodny, jednak dla niemowlaków i noworodków wirus jest bardzo groźny. W skrajnych przypadkach maluszek może wymagać intensywnej terapii medycznej, czyli podłączenia do respiratora.
Wirus RSV atakuje w tym roku ze zdwojoną siłą
W tym roku zakażenia wirusem RSV są szczególnie odczuwalne wśród najmłodszych. Wynika to między innymi z faktu, że rok temu dzieci wraz z rodzicami najczęściej przebywały w izolacji z powodu pandemii koronawirusa, a więc szans na zachorowanie było mniej niż podczas normalnego funkcjonowania. Dodatkowo izolacja negatywnie wpłynęła na umiejętność organizmu radzenia sobie z infekcjami.
„W roku 2020 liczba zakażeń RSV była najniższa w historii na całym świecie. Wynikało to z ograniczeń epidemiologicznych wprowadzonych w związku z pandemią COVID-19. Obecnie na całym świecie notuje się gwałtowny przyrost zachorowań na RSV, znacznie przekraczający liczbowo obserwowane w latach typowych. Jest to tzw. efekt odbicia” – powiedziała w rozmowie z „Wyborczą” dr n. med. Maria Jolanta Stefaniak, przewodnicząca zespołu kontroli zakażeń szpitalnych w USD w Lublinie.
„W ubiegłym roku z konieczności unikaliśmy kontaktów. Dzieci nie chodziły do szkół, większość ludzi chodziła w maskach. Z tego powodu zmniejszyła się transmisja chorób zakaźnych. Pokazują to statystyki za ubiegły rok. Nawet przypadków ospy wietrznej jest mniej o ponad 50 proc. Tego nie tłumaczy ani problem z dostępnością do lekarza, ani niechęć do odwiedzania przychodni. Nie wyobrażam sobie, żeby rodzice leczyli wiatrówkę w domu. Po prostu zakażeń było mniej. Ale natura nie znosi próżni i przyszedł czas na epidemię wyrównawczą tych chorób, których przez izolację było mniej” – wyjaśnił dr Paweł Grzesiowski, immunolog i ekspert Naczelnej Rady Lekarskiej ds. walki z COVID-19
Przepełnione oddziały szpitalne dla dzieci
Jak podaje „Wyborcza”, w Szpitalu Dziecięcym Polanki w Gdańsku oddział dla najmłodszych w 90 proc. przepełniony jest dziećmi, które zaatakował wirus RSV.
Dr Ilona Derkowska, pediatra z oddziału niemowlęcego gdańskiego szpitala powiedziała, że oddziały cały czas są przepełnione. „Na miejsce dziecka, które wypisujemy do domu, natychmiast pojawiają się kolejne. Gdy u nas brakuje miejsc, przekierowujemy pacjentów do innych szpitali”.
W szpitalu w Gorzowie na oddziale dziecięcym maluchów z wirusem RSV jest mniej, jednak wbrew pozorom sytuacja wcale nie jest lepsza. „Mamy pięcioro dzieci, których organizm zaatakował wirus RSV. U części z nich jest stosowana wysoko przepływowa terapia tlenowa. W trakcie badań jest troje innych dzieci” – powiedziała w rozmowie z „Wyborczą” Agnieszka Wiśniewska, rzeczniczka szpitala w Gorzowie. Dodała także, że fakt, iż na oddziale przebywa mniej dzieci, nie oznacza, że sytuacja jest pod kontrolą. „Wirus cały czas stanowi zagrożenie” - podsumowała Agnieszka Wiśniewska.
Brak miejsc na wizyty u pediatrów w przychodniach
Do szpitala z wirusem RSV najczęściej trafiają maluszki: noworodki i niemowlęta. Choć starsze dzieci zakażenie przechodzą łagodniej – rodzice na wszelki wypadek odwiedzają pediatrę. Przez to nie tylko szpitale są przepełnione, ale także przychodnie.
„U rocznej córki wieczorem pojawiły się pierwsze objawy – podwyższona temperatura, brak apetytu” – powiedziała dla „Wyborczej” Ewa Nowakowska z Gdyni. Kobieta próbowała dostać się ze swoim dzieckiem do lekarza w przychodni publicznej, jednak z powodu braku miejsc musiała udać się na wizytę prywatnie. „Od godziny 6 dnia następnego próbowałam się dodzwonić do naszej przychodni, linia przez kilka godzin była ciągle zajęta. Dodzwoniłam się w końcu ok. godz. 11, rejestratorka poinformowała, że wszystkie terminy u wszystkich pediatrów pracujących tego dnia w przychodni są już zajęte, bo »mamy sezon na infekcje«. Nie chciałam czekać, więc ostatecznie wybrałyśmy się z córką na wizytę prywatną” – wyjaśniła zatroskana mama.
W podobnej sytuacji znalazł się tata dwuletniej Poli: „Gdy przyjechałem rano do przychodni, na zewnątrz było już kilkanaście osób, część tak jak ja chciała zapisać dziecko do pediatry. Chyba każdy rodzic wie, że dodzwonienie się do przychodni w sezonie infekcyjnym graniczy z cudem” – powiedział w rozmowie z „Wyborczą” pan Kamil.
Wirus RSV zaczął atakować już w sierpniu
Już w sierpniu można było zauważyć, że zakażeń wirusem RSV wśród dzieci jest więcej niż w latach ubiegłych.
„Raz na kilka lat występują epidemie wirusa RSV i właśnie w tym roku mamy znacznie więcej zakażeń niż w latach poprzednich. Wówczas obserwowaliśmy chore dzieci w okresie od listopada do lutego. W tym roku to się zaczęło już w sierpniu. Jak wskazują moje starsze koleżanki, w przeszłości w czasie epidemii codziennie z powodu zakażenia umierało w szpitalu jedno dziecko. Dziś leczenie jest na szczęście dużo skuteczniejsze” - zauważyła dr Ilona Derkowska.
Źródło: Wyborcza.pl
Zobacz także: