Wstrząsająca śmierć 15-miesięcznej Hani. Kierowca twierdzi, że nic nie pamięta
To był pogodny, kwietniowy wieczór. Pan Łukasz z 15-miesięczną Hanią i 3-letnim Frankiem wyszedł na spacer. Niedaleko, na pole sąsiada, zobaczyć maszyny rolnicze, które tak fascynowały dzieci. W drodze powrotnej usłyszał szum. Jadący za nimi samochód zahaczył o wózek. Przewrócił go, Hania wypadła i uderzyła o ogrodzenie posesji. Z jej uszu i noska płynęła krew. Zginęła na miejscu, na oczach ojca i brata. Po ponad roku ruszył proces kierowcy, który doprowadził do tragedii.
Zbigniewa W. zatrzymano na drugi dzień, w Wielką Sobotę. 62-latek twierdzi, że myślał, że wtedy w Przęsławicach potrącił rowerzystę. Że nie zatrzymał się, bo wydawało mu się, że ten rowerzysta wstał o własnych siłach… Materiał o tej wstrząsającej tragedii przygotował TVN24.
Ojciec podszedł do oskarżonego na rozprawie
W rozprawie sądowej nie brała udziału mama Hani. Nie jest gotowa na spotkanie z kierowcą samochodu, który zabił jej dziecko. Nie jest gotowa, by słuchać zeznań świadków odpowiadających na pytania o to, jak doszło do śmierci Hani.
Ostatnio, kiedy odprowadziła synka do przedszkola, wróciła roztrzęsiona, bo usłyszała imię swojej córki. Do grupy przedszkolnej maluchów dołączyła inna mała Hania.
Zebrani na sali sądowej zamarli, kiedy pan Łukasz podszedł do oskarżonego.
„Zobacz, kogo zabiłeś” – powiedział, pokazując mu zdjęcie córeczki.
Jak doszło do tej tragedii?
Biały samochód mknący przez Przęsławice tamtego dnia widziało kilka osób. Wiele wskazuje na to, że pan Łukasz – prowadząc jedną ręką wózek, a drugą trzymając za rękę synka – szedł, nie łamiąc przepisów drogowych. Za to kierowca jechał w terenie zabudowanym zdecydowanie za szybko.
Niezrozumiałe jest, jak mógł nie zobaczyć ojca prowadzącego wózek i małe dziecko. Jak mógł wziąć ich za rowerzystę, o którego – jak sądził – jedynie lekko zahaczył? Pan Łukasz ani inni świadkowie wypadku nie przypominają sobie, by ktokolwiek przejeżdżał wtedy na rowerze. Pan Łukasz uważa, że nawet gdyby mijał ich wtedy rowerzysta, to na pewno by się zatrzymał… W przeciwieństwie do kierowcy białego nissana, który tylko na chwilę zdjął nogę z gazu i pojechał dalej.
Kierowca: „Nie myślałem, że tak ostro w coś tam rąbnąłem”
Jak zeznał oskarżony:
„Jak dojechałem do domu, to wjechałem do garażu. Tam się dopiero zorientowałem, że nie mam jednego światła z przodu. Zobaczyłem, że mam uszkodzony przód samochodu, wcześniej myślałem, że mam uszkodzone tylko lusterko. Nie myślałem, że tak ostro w coś tam rąbnąłem. Byłem przekonany, że ten z roweru biegł, więc nic mu się nie stało”.
W drodze powrotnej, już po wypadku, dzwonił do żony. Powiedział tylko „Wracam”. Jakby zupełnie nic się stało.
Nie przyznał się do winy. Przeprosił. Grozi mu do 12 lat więzienia. Tylko że nawet najsurowszy wyrok nie wróci życia córeczki i siostry.
Franio wciąż pyta o siostrzyczkę, całuje zdjęcia
Mama, tata i brat Hani wciąż nie mogą pogodzić się z tym, że jej już nie ma.
„Franek ciągle się pyta o siostrę, pyta się, dlaczego jest w niebie, czy kiedyś do niej polecimy samolotem. Widzi ją na zdjęciach, całuje i ciągle się pyta, kiedy się z nią pobawi. Po wypadku dla mnie życie zmieniło się tragicznie. Cały czas się obwiniam, że wyszedłem z dziećmi, dlaczego poszedłem w tę stronę, dlaczego tam. Obwiniałem się, że jem obiad, a Hania nie. Żona też czuje się tragicznie. Nie potrafiliśmy sobie wytłumaczyć, co złego zrobiliśmy, że nas to spotkało” – mówił na rozprawie pan Łukasz.
Źródło: TVN24.pl
Piszemy też o: