Nauczycielka przedszkolna ujawnia prawdę o polskich przedszkolach

Na blogu podróżniczym dzieckowdrodze.com opublikowano wstrząsający list nauczycielki przedszkolnej, wobec którego trudno nam przejść obojętnie. Warto zaznaczyć, że jest to osoba, którą autorzy bloga znają od wielu lat i która od około 20 lat dorabia jako nauczycielka przedszkolna. W tym czasie zetknęła się z kilkudziesięcioma placówkami, więc problem zna od podszewki. Dzięki niej poznajemy rzeczywistość zarówno państwowych, jak i prywatnych przedszkoli. Opisuje głównie nauczycielki przedszkolne, bo to kobiety najczęściej pracują w tym zawodzie. Nie chcemy straszyć i szukać na siłę sensacji, ale to co wyłania się z tego opisu jest naprawdę szokujące…

Reklama

Rzeczywistość polskiego przedszkola państwowego

Nauczycielka opisuje w swoim liście jak wygląda sytuacja w przedszkolach państwowych i stosunek do rodziców oraz jak traktuje się dzieci: „Generalnie w dupie ma się rodziców. Przytakiwanie i zapewnienia, służą tylko temu, żeby się rodzić odpie…ił i nie poleciał „wyżej” ze skargą. Latanie wyżej skutkuje odebraniem dyrektorce przyznawanej corocznie „nagrody dyrektora” (parę „tysi”) i dodatków motywacyjnych nauczycielom (200-600 zł)."

Najważniejszy jest porządek w papierach, a nie indywidualne podejście do dzieci. Po zmianie nauczycielek w ciągu dnia tak naprawdę nikogo nie interesuje co się działo z dziećmi, chyba że doszło do jakiejś afery, wypadku, bójki. Po podwieczorku nauczycielki czekają już tylko, żeby pójść do domu i - jak czytamy w liście - robią zakłady "który cholerny tatuś znowu wpadnie pięć minut przed zamknięciem”. W opinii nauczycieli, dzieci powinny być odbierane zaraz po podwieczorku tj ok 14.30…".

Dzieci są dzielone niejako na kategorie: drące się, latające jak oszalałe i niedojdy. Występy dla rodziców robi się wyłącznie po to, by... rodzice byli zadowoleni, a nie po to, by dzieci czerpały z nich radość. A panie nauczycielki sprawiają wrażenie jakby pracowały za karę i są to: "(...) przeważnie pokrzykujące, wiecznie rozjuszone i niezadowolone osóbki, z objawami klimakterium już od 25 roku życia. Potrafią szarpać, wyzywać, drą się takim charakterystycznym „bazarowym” głosem. Tak to wygląda od środka. Na zewnątrz, do szaleńca, który przyjdzie spytać o dziecko, panie silą się na uśmiech i zasłaniając grupą, szybko kończą rozmowę."

Zobacz także

Rzeczywistość polskiego przedszkola prywatnego

W przedszkolach prywatnych jest zupełnie inaczej, co niestety nie oznacza, że lepiej. „Panuje atmosfera „snucia” i ogólnej degrengolady. Zatrudnione nauczycielki (żeby obniżyć koszty), to dziewczyny 2-3 rok licencjatu, bez doświadczenia i wiedzy (niestety, obecny program na studiach pedagogicznych, to porażka, praktyki-żenada), owe dziewczątka, jak muchy w smole, z wiecznie przyklejonym uśmiechem do twarzy „przelewają” się, powolne ruchy, dłuuuuugie rozkładanie zabawek, dłuuuugie otwieranie książeczek, nie krzyczą, nie strofują… uśmiechają się. Akceptują każde zachowanie, ale nie mają chyba świadomości, że „podążają za dzieckiem” bo jest taka metoda wychowawcza. Po prostu są miłe i grzeczne bo muszą zarabiać na studia."

Prywatne przedszkola tym różnią się od państwowych według autorki listu, że tutaj wszyscy chętnie rozmawiają z rodzicami, z tym, że informacje o dziecku nie zawsze są prawdziwe. Zazwyczaj nie ma z nim żadnych problemów, dziecko mało płakało, było na spacerku itp. Niestety program, który realizują prywatne placówki to najczęściej fikcja. W prywatnym przedszkolu są nowe zabawki i zazwyczaj dobre jedzenie, w państwowym - wszystko raczej rodem z PRL-u.

"Charakterystyczny jest język, jakim się młode panie posługują… niestety, w sporej większości NIE jest to poprawna polszczyzna. Wziełeś, poszłeś, kerownica, ksionszka, bendom, zrobio itp. Jest tez „powiem rodzicĄ” Panuje zasada: rodzic płaci, wszystko ma być super."

Wszystko ma być bezproblemowe, więc jakie jest podejście do dzieci z problemami? "Dziecko stanowi tu tylko obiekt do pielęgnacji, żeby miało czystą buźkę, suche majty, żeby zjadło… natomiast dzieci „problemowe” są odbierane ciepło, ale bez zrozumienia („wie pani, ten nowy, to taki dziwny, on taki wzrok ma nieobecny i z dziećmi nie chce się bawić”) i zazwyczaj dzieciak, zamiast integracji, idzie z „ciocią” do drugiej salki i tam bezpiecznie zanurza się w swoim świecie, a rodzic otrzymuje informację, że „wszystko było OK”. Nie ma problemu i nie ma psychologa. A w państwowym jest, na jakiejś ułamkowej etatu, ale jest…"

Autorka listu dodaje, że o swoich doświadczeniach mogłaby napisać książkę oraz że czasami "woźne mają więcej oleju w głowie i umiejętności wychowawczych, niż nauczycielki. A spróbowałbyś nazwać te panie przedszkolankami… Uuuuuu… żywy byś nie wyszedł z “placówki”."

Jaka jest naprawdę opieka w przedszkolach i żłobkach?

Chcąc oddać dziecko do żłobka lub przedszkola czy klubiku malucha, najpierw zbieramy opinie, wypytujemy znajomych, sprawdzamy opłaty. Jeśli mamy możliwość porównujemy oferty kilku placówek. Często przychodzimy na adaptacje przedszkolną z dzieckiem, bawimy się, zapoznajemy się z planem dnia i patrzymy czy dziecko dobrze czuje się z opiekunami i nauczycielkami.

Po sprawdzeniu wszystkich detali dotyczących warunków, wykształcenia kadry, programu zajęć, jadłospisu, często po przebywaniu z dzieckiem po parę godzin w przedszkolu - podejmujemy decyzję. Chcemy wierzyć, że zapewnimy im najlepszą i najbardziej profesjonalną opiekę. Czy to wszystko na nic?

Z relacji innych mam czy zaprzyjaźnionych nauczycielek, doniesień medialnych wiemy, że nie zawsze bywa różowo. Rzeczywistość jest daleka od ideału, ale czy naprawdę jest aż tak źle? Czy tak wygląda codzienność w klubikach, żłobkach i przedszkolach w Polsce? Jakie są wasze doświadczenia? Czy jesteśmy w stanie sprawdzić, co się dzieje z naszymi dziećmi, kiedy zamykamy za sobą drzwi? A może jest trochę tak, że widzimy te wszystkie problemy, ale zamykając za sobą drzwi, zamykamy też oczy dla świętego spokoju...

Źródło: dzieckowdrodze.com

Przeczytaj też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama