Zanim ocenicie mnie jako nieodpowiedzialną opiekunkę i najgorszą matkę na świecie, posłuchajcie. Moje dziecko ma niewiele ponad 2 latka (trudny czas!), a ja ignoruję je z "odległości" jednego pokoju, no góra pokoju i kuchni.

Reklama

Dzień w dzień moje dziecko chce jednej rzeczy – żebym się zajmowała tylko nim. To bardzo przyjemne uczucie być tak popularną i pożądaną osobą, ale po nieskończonej ilości próśb, żądań i jęków, przestaje tak bardzo cieszyć. W zasadzie w ogóle nie cieszy. Dlatego w okolicach późnego poranka zazwyczaj orientuję się, że moje poczucie zen gdzieś wyparowało, a zamiast niego mam ręce pełne zdekompletowanych klocków duplo.

Gdy frustracja narasta, coraz bardziej zniecierpliwiona zaczynam odburkiwać “zaraz", “za minutkę!". Zmienia się ton głosu, westchnienie goni westchnienie "przecież masz tyle zabawek", "tylko skończę zmywać/ubierać się/odpisywać na mejla". Dziecko naturalnie nie daje za wygraną, tylko marudzi coraz bardziej, przyprawiając mnie o głębsze i głębsze poczucie winy. Może i jestem fatalną matką. Może moje dziecko odczytuje moje wypowiedzi jako sygnał "mamusia nie chce spędzać z tobą czasu, nie jesteś dla niej aż taka ważna".

Jak każdy rodzic, chcę żeby moje dzieci czuły się kochane i były szczęśliwe. Ale przy drugim dziecku odkryłam, że moja rola na tym polu jest ograniczona. Owszem, mogę dawać im bardzo wiele (nieskończenie wręcz!) dowodów mojej głębokiej miłości do nich, ale poczucie szczęścia jest już indywidualną sprawą. Ja im tego szczęścia nie wszczepię.

Kiedy więc moja 2-latka ciągnie mnie za rękę, jęcząc "mamusiu, pobaw się ze mną", tak naprawdę chce czegoś innego. Chce, żebym ja ją zabawiła, upewniła w poczuciu wyjątkowości i żebym ja podała jej szczęście na tacy.

Zobacz także

Gdy starszy brat inicjuje zabawy, 2-letnia siostra się w nie włącza, naśladując go. Ona nie potrafi jeszcze wymyślać własnych zabaw, nie jest do tego przyzwyczajona. A gdy zostaje ze mną w domu, oczekuje, że to ja wymyślę jej zajęcie. Ale któregoś dnia, gdy już odczytałam wszystkie ulubione książeczki mojej córki (po raz setny), postanowiłam zająć się swoimi sprawami, a ją zignorować.

Stanowczo oświadczyłam dziecku, że od tej chwili może mi pomóc przy wieszaniu prania, albo zająć się sobą. Na początku była naburmuszona ale po chwili stało się coś wspaniałego!

Po 5 minutach, kiedy byłam pochłonięta własnymi zajęciami, odkryłam, że córka bawi się sama swoimi miśkami. I nie chodziło tylko o to, że dała mi spokój, ale o to, że ta zabawa sprawiała jej przyjemność – przyjemność, którą osiągnęła sama.

Może jednak nie jestem aż taką najgorszą matką.

Reklama

Czytaj też: 5 rzeczy, których warto nauczyć dzieci, dopóki są małe

Reklama
Reklama
Reklama