Maluch i klawiatura
Czy dwulatek siedzący przed komputerem to znak zepsucia naszych czasów? To zależy tylko od ciebie.
- Piotr Stanisławski/"Przekrój"
Wpływ gier komputerowych na młodych przedstawicieli Homo sapiens to ulubiony temat gorących dyskusji prowadzonych przez dojrzałych osobników tego gatunku. Gniewne pomrukiwania i groźne okrzyki wzmagają się zwłaszcza wtedy, gdy kolejny zaniedbany przez rodziców nastolatek wymorduje gdzieś w Stanach grupę dzieciaków ze swojej szkoły. Zazwyczaj przy tej okazji wychodzi na jaw, że zabójca grywał w jedną z „tych” gier – na przykład znienawidzone przez obrońców moralności „Grand Theft Auto”. Wtedy to grupa mądrych głów opowiada o badaniach, które dowiodły, że ludzie grający w gry zawierające elementy przemocy są bardziej skłonni do przejawiania względem innych gwałtownych zachowań. Dziwnym trafem nikt wtedy nie wspomina, że na osławionym GTA jak wół stoi napisane „Mature. 18+” – czyli dozwolone dla dorosłych, od lat 18, a problemem jest nie istnienie takich gier, ale to, że nastolatki swobodnie w nie grają.
Nie – CZY, ale w CO grać
W tej atmosferze nie wspomina się o wynikach poważnych badań sugerujących, że dzięki grom, odpowiednio dobranym grom, rosną u ludzi zdolności rozwiązywania zadań przestrzennych, koordynacja ruchowa, umiejętności rozpoznawania i grupowania obiektów. Kluczem jest nie to, czy grać, ale w co grać.
O ile jednak od dawna prowadzone są badania nad wpływem telewizji na bardzo małe dzieci, o tyle ta grupa użytkowników komputerów była jakoś omijana przez naukowców. Można się obruszyć, że nazywam dwulatka użytkownikiem komputera, ale widok mojej 20-miesięcznej córki radośnie przełączającej kolejne slajdy z zestawu zdjęć ukochanych psów przekonuje mnie, jak wiele zmieniło się w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Nic więc dziwnego, że producenci gier zauważyli, że przed ekranem nie siadają już dziś pięcio- czy sześciolatki ale znacznie młodsze dzieci. Właśnie dla nich zaczęły powstawać specjalnie przygotowane programy przeznaczone dla zupełnie nowej grupy – dzieciaków mających od dwóch do pięciu lat.
W połowie maja w Polsce ukazały się trzy takie tytuły należące do serii „Mały Adibu”. Ponieważ dwu- od pięciolatka dzieli przepaść, przed rozpoczęciem zabawy rodzic ustala poziom trudności. Oczywiście najbardziej intrygowało mnie, co też może robić dwulatek przed komputerem. Okazało się, że całkiem dużo. Zadania dla tej grupy zaprojektowano tak, by dziecko uczyło się korzystania z klawiatury i myszki. Ponieważ jednak przełożenie przesuwania po stole plastikowego pudełka na ruch kursora na ekranie nie jest wcale takie oczywiste, zadania można rozwiązywać, korzystając z jednego tylko klawisza – spacji. Sądząc po głębokiej fascynacji mojej córki, system całkiem nieźle się sprawdza. Cyrkowe przygody Adibu sprawiły, że na 20 minut uwaga młodej całkowicie skupiła się na rozwiązywaniu kolejnych zadań.
Jednak Mały Adibu to zabawa bardzo wymagająca. Wymaga bowiem skupienia ze strony rodziców. Łamigłówki dla małych dzieci zbudowane są tak, że do rozpoczęcia zabawy potrzebna jest pomoc dorosłego. To, moim zdaniem, ogromna zaleta tych gier. Dzięki temu nie można ich zastosować do tego, do czego rodzice nagminnie używają telewizora – do odłączania dzieci od rzeczywistości. Przed komputerem musimy usiąść i razem rozwiązywać kolejne zadania.
Wątpliwości
A co na to psychologowie? Krótka ankieta wśród kilku specjalistów pokazała daleko idący sceptycyzm. Zdaniem fachowców dziecko w tym wieku nastawione jest na rozwijanie kontaktu z innymi ludźmi, a nie poznawanie wirtualnej rzeczywistości. Część psychologów twierdzi, że z grami trzeba czekać do piątego–szóstego roku życia.
Cóż, z pewnością nie jestem specjalistą od teorii rozwoju dziecka, jednak od kilku miesięcy staję się specem od praktycznej strony tej dziedziny. Moim zdaniem obawy specjalistów, którzy w większości urodzili się przed 1980 rokiem, to efekt patrzenia na komputery przez pryzmat ich własnych doświadczeń. Dzisiejsi 30-latkowie przeszli dzieciństwo, marząc o sprzęcie takim jak Atari, Commodore czy wczesny pecet i nieco z tego podejścia zostało im do dziś. Tymczasem dzieciaki urodzone w XXI wieku traktują komputer jako coś równie oczywistego jak lodówka. Dopóki my sami, rodzice, nie stworzymy wokół tej maszyny aury niedostępności i niezwykłości, nie ma powodu, by dzieci miały do niej jakieś szczególne nabożeństwo. Co więcej, komputer może stać się dobrą okazją do rozwinięcia kontaktów z dzieckiem. Wystarczy, że przed ekranem zawsze będziemy siadali razem.