Już nigdy nie będę mamą przedszkolaka - mój malutki synek idzie do szkoły!
I po co mi się tak spieszyło? Jak nigdy wcześniej czuję, że mogłam bardziej cieszyć się wczesnym dzieciństwem moich dzieci. Nie popełnijcie tego błędu, co ja, proszę.
Stało się. Jutro ostatni dzień wakacji i dyżuru przedszkolnego, a za dwie noce (w naszym domu upływający czas odmierzany jest nocami) mój syn, ubrany w białą koszulę i zakupione specjalnie na tę okazję granatowe spodnie, stanie pośród innych 6- i 7-latków w zatłoczonej sali gimnastycznej, w której przez następne lata będzie witał i żegnał kolejne etapy edukacji.
Nie, żebym nie była na to gotowa. Nie, żeby on nie był gotowy. Teoretycznie wszystko jest w porządku: mój syn chce uczyć się czytać i pisać, zna swoją szkołę, bo przez ostatnie dwa lata codziennie odprowadzał do niej siostrę. Ja myślę, że przez kolejny rok w przedszkolu po prostu by się nudził.... A jednak, na tym głębszym, emocjonalnym poziomie w końcu mnie dopadło – mnie, uchodzącą za twardo stąpającą po ziemi realistkę. Ze starszą córką było inaczej, bo w domu nadal miałam jednego malucha, ale teraz już koniec: już nigdy nie będę mamą przedszkolaka. Mój maleńki synek idzie do szkoły! Ratunku!
Będzie odrabiał zadania domowe zamiast się bawić. Będzie dostawał oceny. Świadectwa. Być może uwagi. Pozna nowych przyjaciół i przeżyje nowe rozczarowania. Już nie będzie siadał do śniadania przy malutkim stoliku i nie będzie zjadał zupy mlecznej z innymi przedszkolakami, wśród upomnień pani, żeby nie mlaskać/nie śpiewać/nie wiercić się. Będzie miał śniadaniówkę, a w niej opakowane w folię aluminiową kanapki. To takie dorosłe! A przecież on jest jeszcze taki malutki...
Przesadzam, prawda? Na pewno będzie dobrze. I tak jest lepiej. Trzeba iść naprzód. Rozwijać się. Szkoła jest fajna, spodoba mu się. Tylko dlaczego mi tak smutno? To proste: bo jestem mamą. Wiecie, jak to jest - chcemy na dłużej zatrzymać chwile ich dzieciństwa, nacieszyć się niemowlęctwem, a jednocześnie coś nas ciągle gna do przodu: ach, kiedy będę mogła się wyspać, kiedy wreszcie będę mogła na chwilę wyjść sama z domu, kiedy zacznie jeść to, co my, kiedy nauczy się mówić, kiedy pojedzie sam do babci...
A potem przychodzi ten moment, że stoimy za drzwiami przedszkola i płaczemy wraz z naszym dzieckiem, które nie chce zostać tam bez mamy, machamy na pożegnanie dziecku wyjeżdżającemu na szkolną wycieczkę, tłumaczymy zawiłości dojrzewania... I myślimy sobie: trzeba było bardziej cieszyć się tymi chwilami, nie poganiać czasu, celebrować wieczorne czytanie i przytulanie przed snem, cieszyć się wycieraniem małych ciałek po kąpieli, rozczesywaniem kołtunów w zmierzwionych włosach.
Ta refleksja, że już nigdy nie będziemy trzymać w ramionach własnego niemowlęcia, nie będziemy mamami przedszkolaków, a potem uczniów podstawówki, a w końcu nasze dzieci zaczną nas odwiedzać tylko w wakacje i święta, nie jest prosta. Więc nie popędzajmy już czasu, ale też nie starajmy się go zatrzymać na siłę. Celebrujmy codzienność i cieszmy się każdym dniem i kolejnym etapem rozwoju dzieci. Pozwólmy naszym przedszkolakom rozwijać samodzielność i pozwólmy innym nas pocieszać, kiedy ze wzruszenia ściska nas w gardle, bo nasze maleństwa okazują się nagle takie duże.
Zobacz też:
- Mamy, dostrzeżmy ostatnie razy, celebrujmy je, zachowajmy w pamięci!
- Przedszkole to dobry okres w życiu dziecka - uwierz w to!
- 6-latek w szkole czy przedszkolu - którą opcję wybrać?