Nauczycielka przedszkolna: „Rodzice są wygodniccy. A potem ja muszę naprawiać ich błędy”
Coraz częściej słyszę od znajomych nauczycielek, że to nie dzieci męczą najbardziej, lecz rodzice. Po ostatniej rozmowie z koleżanką – nauczycielką wychowania przedszkolnego – długo nie mogłam dojść do siebie. Opowiadała z takim bólem, że aż trudno było jej przerwać. To nie brak materiałów, nie biurokracja, nie hałas ją dołował. To zachowanie dorosłych.

Usiadłyśmy przy kawie w sobotnie popołudnie. Chciałam po prostu pogadać, pośmiać się, odetchnąć. Zamiast tego wysłuchałam najpoważniejszego monologu, jaki słyszałam od dawna. Koleżanka westchnęła i powiedziała:
„Wiesz, ja kocham te dzieci. Każde z osobna. Ale rodzice? Rodzice są dziś tak wygodniccy, że czasem mam ochotę uciec do korpo”.
Poprosiłam, żeby wyjaśniła. Zaczęła od drobiazgów – że rodzice nie uczą dzieci samodzielnego zakładania kurtek, butów, nie dają im szansy, by spróbowały, choćby z pomocą. Zdarza się, że pięcio- czy sześciolatek stoi jak słup soli i czeka, aż ktoś wykona wszystko za niego. Rodzice pędzą, spieszą się, nie mają czasu, więc robią za dziecko. Efekt? W przedszkolu maluch płacze, gdy pani nie zawiąże mu butów natychmiast.
„A ja mam 20 dzieci naraz. Nie mogę każdego prowadzić za rękę. One powinny już coś umieć” – mówiła zmęczonym głosem.
Zbyt duże oczekiwania, zero wsparcia
Ale najbardziej poruszyło mnie coś innego. Rodzice chcą, by nauczycielka wychowała, uspokoiła, nauczyła manier, zaradziła emocjom, rozwiązała konflikty, wyrównała braki, przygotowała do szkoły, a do tego była cierpliwa, uśmiechnięta i dostępna na każde wezwanie.
„Mama jednego chłopca napisała mi niedawno o 22:30, że jej synek ma problem z rówieśnikiem i żebym rano to załatwiła. Jakbym była psychologiem, mediatorem i magikiem w jednym. A tak naprawdę wystarczy, żeby rodzice porozmawiali z własnym dzieckiem” – opowiadała.
Albo inna historia: rodzic oburzony, że jego córka musiała chwilę poczekać na swoją kolej podczas zabawy. Uznał, że nauczycielka „nie dba o jego dziecko”. Gdy próbowała wyjaśnić, że w grupie jest więcej dzieci i każde ma prawo do zabawy, usłyszała, że „to jej praca i powinna sobie radzić”.
„Takich sytuacji mam dziesiątki tygodniowo. Rodzice mają ogromne wymagania, a ja słyszę tylko: zrób, dopilnuj, wychowaj. Jakby oni nie mieli w tym żadnej roli”.
Dzieci są cudowne. To dorośli komplikują wszystko
Najbardziej bolało to, co powiedziała na koniec:
„Dzieci są dobre, mądre i wrażliwe. To nie one są trudne. To dorośli tworzą problemy. I przez to moje dzieci – bo tak o nich myślę – cierpią. Rodzice zabierają im samodzielność, presją odbierają radość, a wygodą odbierają szansę na rozwój”.
Wracałam do domu i wciąż słyszałam jej głos. Wiem, że wielu rodziców robi, co może, ale też coraz częściej widzę, że część z nas naprawdę traktuje nauczycielki jak osobiste asystentki swojego dziecka.
Może czas zadać sobie jedno pytanie: czy wspieramy przedszkole – czy dokładamy mu ciężaru?
Bo jak długo jeszcze nauczycielki będą dźwigać to wszystko same?
Zobacz także: Dziecko zaczęło krzyczeć w sklepie – wtedy matka upadła na podłogę. „Nie spodziewałam się”