Jak to się stało, że wychowywanie dzieci w XXI wieku zamieniło się w specjalistyczną dziedzinę wiedzy? Dzisiejsza mama nie może wykonać ruchu bez konsultacji ze sztabem specjalistów. Mimo wielu zmian na lepsze, nasze mamy pod wieloma względami miały łatwiejsze zadanie. Zobaczcie, dlaczego:

Reklama

1. Podwórko - dobre miejsce dla dziecka

Podwórko to instytucja. Na podwórku (ogólnodostępnym!) wychowało się całe pokolenie dzisiejszych rodziców i nikt nie narzekał na nudę. Jak nie było co robić w domu, szło się na podwórko. Tam zawsze można było kogoś spotkać – jak nie ze swojego, to z sąsiedniego bloku. A jak akurat nie było dzieciaków, trzeba było wykonać klasyczne zapytanie przez domofon "dzień dobry wyjdzie Krzysiek?" (na jednym oddechu).

Na podwórku były bandy, sympatie i antypatie, rodziły się pierwsze miłości, przeżywano pierwsze pocałunki. Było wywoływanie duchów, koszykówka, piłka, "kto pierwszy dobiegnie do kiosku" i krzyczenie do balkonu "mamo, zrzuć mi bluzę" (skąd one wiedziały, o którą mamę chodzi?). Grało się w gumę, klasy, zbijanego, dwa ognie, jeździło rowerami i nikt nie narzekał na otyłość dziecięcą. Razem bawiły się wszystkie dzieci od 5. do 15. roku życia i to bez asysty rodziców. Wesołe czasy!

2. Zajęcia dodatkowe dla dzieci

Co takiego? W moim mieście (wojewódzkim) działało państwowe ognisko muzyczne i baletowe oraz 3 domy kultury. Kto nie znalazł tam nic dla siebie, wracał na podwórko. A rodzice nie musieli 6 razy w tygodniu dowozić 5-latków na capoeirę, gordonki, warsztaty kulinarne dla małych smakoszy czy język chiński na wesoło.

Dziecko po przedszkolu szło do sąsiadów albo do babci. Ile wolnego czasu miały nasze matki! I jaka oszczędność na benzynie!

Zobacz także

3. Dobranocka - jeden film dla wszystkich dzieci

Dziecko co wieczór oglądało jedną bajkę w telewizji, a potem szło spać. Tak to działało w większości polskich rodzin. W niedzielę był Kubuś Puchatek albo inna bajka Disneya.

Poza tym, można było obejrzeć Bolka i Lolka, Smerfy, Gumisie, Misia Uszatka, Pszczółkę Maję – po jednym odcinku, ale za to w całości.

A w sobotni ranek dzieci dawały rodzicom pospać, bo oglądały 5-10-15, czyli kultowy program dla 5-cio, 10-cio i 15-latków.

4. Telefon stacjonarny

Kiedyś sprawa była prosta – był jeden telefon, z którego korzystała cała rodzina. Jak się chciało porozmawiać z koleżanką, trzeba było do niej zadzwonić, uprzejmie przywitać się z mamą, tatą, babcią lub inną osobą, która odebrała i dopiero poprosić psiapsiółkę do aparatu.

Pamiętaliśmy 7-cyfrowe numery do kilku albo kilkunastu osób. Dało się! A jeżeli nikt nie odebrał, to znaczyło, że go nie ma w domu i więcej opcji kontaktu nie było. Ewentualnie można było pójść i za jakiś czas próbować zastać koleżankę w domu. To musiała być prawdziwa ulga dla rodziców, bo dokładnie wiedzieli kto i kiedy dzwoni do ich dziecka.

5. Urodziny dziecka w domu

Kinderbal wyprawiało się w dużym pokoju i to była w zasadzie jedyna opcja. Piekło się tort, kupowało słone paluszki i zapraszało się kilkoro znajomych dzieciaków na sobotnie popołudnie. Po zdmuchnięciu świeczek dzieci szły do drugiego pokoju i bawiły się same. Nikt nas nie animował.

Przedszkolaki nie obchodziły urodzin w klubach ani wynajętych stadninach koni. Utarło się, że do 4-latka przychodziła babcia z dziadkiem i dawali delikwentowi po buziaku i kolorowankę.

Urodzinowe prezenty były raczej skromne, także te od rodziców. Szczytem ekstrawagancji była nowa lalka Barbie albo transformers. Rower? To dopiero na komunię. Zupełnie w porządku było, jeśli ktoś przyniósł misia, nowy numer "Świata Wiedzy" albo własnoręcznie wymalowany rysunek.

I co? Tęsknicie?

Reklama

Czytaj też: Kochane dzieci! Nie zrobię dla was wszystkiego!

Reklama
Reklama
Reklama