Jesteśmy małżeństwem od 5 lat. Od 2 lat jesteśmy rodzicami cudownego chłopca. Od zawsze chciałam mieć rodzinę, to był i jest mój główny cel w życiu. Szkoda, że nie wzięłam pod uwagę słowa „szczęśliwa”, bo moja rodzina do szczęśliwych nie należy. To wszystko przez męża, a dokładniej przez jego zachowanie. Od dłuższego czasu traktuje mnie jak popychadło.

Reklama

Nie wiem, skąd ta nagła zmiana w jego zachowaniu

Mimo jego wybuchowego charakteru mąż traktował mnie dobrze. Wiedziałam, że jest we mnie zakochany i dawał mi to odczuć – prezenty i kwiaty bez okazji, czułe słówka czy przelotne pocałunki to była dla mnie norma. Patrząc z perspektywy czasu, chyba dlatego tak dobrze znosiłam jego wybuchy. Wiedziałam, że mu przejdzie i że znowu będzie dobrze. Zachowanie Marcina zmieniło się diametralnie jakieś dwa lata temu, po narodzinach dziecka. Chcieliśmy go i czekaliśmy na nie. Jednak kiedy pierwsza euforia opadła, a w naszą codzienność wdarły się kolki i dziecięcy płacz, Marcin wybuchał coraz częściej. Z biegiem czasu słyszałam coraz częściej: „uspokój go, bo zaraz zwariuję”, „nie wytrzymam”, „kiedy on w końcu skończy wyć”. Nie było mi z tym dobrze, ale wiedziałam też, że to przejściowe.

Z dziecka gniew przerzucił na mnie

Kiedy mały już podrósł, Marcin zaczął patrzeć na niego przychylniejszym okiem. Wkrótce potem bawił się z dzieckiem. Ten widok bardzo mnie wzruszał. Miałam wtedy poczucie, że warto było na to czekać. Niestety, kiedy wydawało mi się, że wszystko wychodzi na prostą, mąż zaczął czepiać się mnie. A to, że obiad nie taki jak chciał. Że zupa była za słona (tak, dokładnie tak powiedział, z furią rzucając talerz). Że fryzura nie taka. Że nie tak się ubrałam. Gdy chciałam z nim porozmawiać, ot tak, po prostu, podzielić się swoim dniem, słyszałam tylko, że zawracam mu cztery litery. Miarka goryczy przelała się, kiedy wrzeszczał na mnie na placu zabaw. Po wszystkim dotarło do mnie, że od 1,5 roku właśnie tak wygląda moje życie. Wieczne krzyki. Codzienne pole bitwy, zamiast ciepłego domu.

Chciałam normalnej rodziny

W ubiegłym tygodniu namówiłam Marcina, żebyśmy poszli z małym na plac zabaw. Sam nie wychodził z dzieckiem, a ja bardzo chciałam spędzić czas wspólnie. Jak mąż, żona i dziecko. Rodzinnie. Marcin nie był z tego zadowolony, ale dał się w końcu namówić. Kiedy byliśmy już na placu zabaw, bawiłam się z synkiem koparką. Jak to dziecko, zaczął rzucać piaskiem. Oberwało się Marcinowi. Wtedy zaczęła się gehenna.

„Co ty robisz?!” – wydarł się na dziecko, a za chwilę oberwało się i mnie, że jak ja niby się tym bachorem zajmuje i czemu mu nie wytłumaczyłam, ze piaskiem się nie rzuca. Potem było już tylko gorzej. Kiedy chciałam załagodzić sytuację i porozmawiać z nim na spokojnie, usłyszałam tylko „zamknij się w końcu, idziemy stąd, w tej chwili, powiedziałem coś!”. Nie muszę chyba dodawać, że krzyczał tak, że wszystkie oczy były skierowane na nas. Myślałam, że spalę się ze wstydu i upokorzenia. Tak jest od 1,5 roku. Próbowałam rozmawiać, prosiłam, chciałam nawet iść na terapię, ale o tym w jego przypadku nie ma mowy. Czuję się coraz gorzej, naprawdę nie mam już siły. Niech ktoś podpowie mi, co mam zrobić, bo mnie opadają już ręce…

Zobacz także

Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.

Magda

Piszemy też o:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama