„Mamo, mówiłam ci już wcześniej, nie każ mi powtarzać. Nie, nie przyjedziemy w Święta. Ja potrzebuję spokoju, a u Was jak zwykle wszyscy będą skakać sobie do gardeł, kłócić się, jak tylko zaczną się rozmowy o polityce. To ostatnie, czego potrzebuję na koniec tego koszmarnego roku. Z Miłoszem zobaczysz się przecież w sylwestra…” – wyparowała moja córka. A pode mną ugięły się kolana.

Reklama

Rodzina powinna być najważniejsza

Całe życie stawiałam rodzinę na pierwszym miejscu. Myślałam, że tak wychowałam swoje dzieci – żeby wiedziały, że to, co najważniejsze, to bliscy. Zaprosiłam na święta syna i córkę z rodzinami. Piotruś się ucieszył, od razu pytał, co mają przywieźć, jak nam pomóc. Martusia od początku nie była zachwycona, aż w końcu powiedziała wprost, że nie przyjadą, „bo nie chcą się kłócić”.

Fakt, jej relacje z bratem nie są najlepsze. Kiedy są w jednym pokoju, często lecą iskry. Nie rozumie Piotrka, jego tradycyjnych poglądów, dziwi się jego żonie, że na wszystko się godzi i tańczy tak, jak jej Piotrek zagra – to słowa Martusi, nie moje... Ona też inaczej wychowuje dziecko niż Piotr swoje dzieci. Zaszczepiła Miłoszka na Covid, gdy tylko uruchomili rejestrację dla 5-latków. Nawet nie pytała, co o tym sądzimy… Do tego przejmuje się tym wszystkim, tą aborcją, o uchodźcach dużo mówi, zadręcza się, bo wszystko drożej, raty kredytu też. Piotrek jest po przeciwnej stronie, cieszy się, że rząd tyle daje na dzieci. Ja i mój mąż stoimy gdzieś pośrodku, bo przecież nie możemy stanąć za jednym dzieckiem.

Myślałam jednak, że w Święta Martusia się opamięta, że jakoś będzie umiała się powstrzymać, że z bratem opłatkiem się podzieli. A ona wypina się na nas wszystkich i łamie mi serce. Ja nie wiem, ile nam jeszcze życia zostało, chcę spędzać czas z moimi wnukami, chcę, żeby było tak, jak Bóg przykazał – ciepło, rodzinnie. A tak tylko płacz. Zastanawiam się, gdzie popełniłam błąd…

Elżbieta

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama