„Dobrze zarabiam, ale kupuję ciuchy w Pepco i ceruję dzieciom skarpety. To żaden wstyd”
Może to staroświeckie, ale wierzę, że wychowanie ma większą wartość niż jakiekolwiek logo. I jeśli mogę nauczyć swoje dzieci jednego, to tego, że człowieka nie definiuje metka, tylko to, kim jest – i jak potrafi szanować to, co ma.

Nie wiem, kiedy w rodzicielskim świecie pojawiło się przekonanie, że dzieci muszą chodzić w markowych bluzach i butach za pół pensji, żeby „nie odstawać”. Jestem mamą dwójki – zerówkowicza i ucznia 4 klasy – i choć z mężem naprawdę dobrze zarabiamy, wcale nie mam potrzeby udowadniać tego metkami. Ceruję skarpety, kupuję ciuchy w Pepco i nie wstydzę się tego ani trochę. Bo uczę moje dzieci, że wartość człowieka nie rośnie wraz z rozmiarem logo na bluzie.
„Stać was, to dlaczego nie kupicie czegoś porządnego?”
Słyszałam to już kilka razy. A ja mam ochotę odpowiedzieć: kupujemy porządne rzeczy, tylko nie uważamy, że porządność mierzy się wysokością ceny. Tak, stać nas na markowe ciuchy, na sneakersy za 900 zł i bluzy, które kosztują więcej niż moja pierwsza pensja, ale zwyczajnie nie chcemy żyć w ten sposób.
Moje dzieci dorastają w czasach, w których porównywanie stało się sportem. Na szkolnym korytarzu da się usłyszeć rozmowy o tym, kto ma smartfon z jakiej serii, kto przychodzi w „prawdziwych” Air Force’ach, a kto w „podróbkach z Temu”. Ale w naszym domu zawsze powtarzamy, że pieniądze mają wartość tylko wtedy, kiedy się je szanuje. I że praca, którą wykonujemy, nie służy temu, by kupić wszystko bez zastanowienia.
Kiedy powiedziałam starszemu, że nie dostanie na święta markowej bluzy, a młodszemu, że jego ulubione spodnie zaszyję, zamiast wyrzucać, usłyszałam: „ale inni tak nie robią”. I właśnie dlatego chcę, żeby moje dzieci wiedziały, że normalność nie polega na bezmyślnym wydawaniu pieniędzy.
Nie chcę wychować „bananowych dzieciaków”
Szczerze? Przeraża mnie, że rodzice wychowują nastolatków, którzy uważają, że telefon za 2 tysiące jest „średni”. A przecież te zachowania nie biorą się znikąd – wychowują je dorośli, którzy myślą, że miłość mierzy się prezentami i trendami.
U nas w domu nie brakuje niczego, ale są granice. Nie kupujemy, żeby się pokazać. Nie kupujemy, żeby dogonić mody, które zmieniają się szybciej niż rozmiary dziecięcych butów. Zamiast tego uczymy dzieci, że pieniądze mogą być narzędziem do dobrego życia, a nie do niekończącego się porównywania.
Chcę, żeby moje dzieci wiedziały, że jeśli chcą w dorosłości mieć markowe rzeczy – niech będą efektem ich własnej pracy i decyzji. Nie moich i nie męża.
Cerowanie, thrift i Pepco – to też lekcja
Kiedy ceruję skarpety, moja mama patrzy na mnie z uznaniem, a niektórzy znajomi z lekkim niedowierzaniem. A ja widzę w tym coś więcej niż zwykłą oszczędność. Widzę moment, w którym mogę pokazać dzieciom, że rzeczy mają swoją wartość, dopóki o nie dbamy.
Synowie pytają, dlaczego nie wyrzucam, tylko naprawiam – odpowiadam, że szacunek do tego, co mamy, to pierwsza lekcja szacunku do pieniędzy. Czasem któryś z chłopaków przynosi mi spodnie z dziurą i pyta, czy „zrobię to swoje magiczne zszywanie”. Oboje widzą, że nic nie przychodzi samo i nic nie jest na jeden raz.
A Pepco? Jest dla mnie zupełnie dobrym miejscem, żeby kupić bluzkę, legginsy czy piżamę. Dzieciom nie robi to żadnej różnicy, dopóki my – dorośli – nie zaczniemy im wmawiać, że powinna.
Zobacz także: Nie jestem jak inne mamy: nie mam hybryd, ubieram się w Pepco. Czy to wstyd?