Reklama

Miała wszystko, urodę, talent, złote medale. Czternastokrotnie zdobyty złoty medal mistrzostw Polski w snowboardzie, podwójna mistrzyni świata juniorek, mistrzyni i wicemistrzyni Europy. Do tego kariera polityczna i bycie znaną posłanką w Sejmie. Drugie małżeństwo – w końcu udane, wspólne pasje z mężem. Dwa lata temu narodziny upragnionego syna. I tu cięcie.

Reklama

"Przeżyłam depresję"

Synek Andrzejek jest chory. Urodził się z wadą migracji kory mózgowej - pachygyrią. Zatrzymał się w rozwoju fizycznym na poziomie piątego miesiąca. A ma już dwa latka.

"Na początku nie wiedzieliśmy, że coś mu dolega. Urodził się upragniony syn, wszystko było świetnie, przychodziła położna, nic nie widziała. Ale mnie się nie podobało, że dziecko jest płaczliwe, że ma kłopoty ze snem, a jak śpi, to niespokojnie" – wspomina w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" Marczułajtis.

Przeczucie matki nie myliło się. Kiedy w końcu zdiagnozowano chorobę, okazało się, że i tak nie wiele można dalej zrobić. Nie ma leku na chorobę. Pozostaje rehabilitacja. I nadzieja, że kolejny dzień będzie lepszy.

Marczułajtis jest szczera do bólu i opowiada o każdej odsłonie ostatnich miesięcy swego życia. Przeszła załamanie nerwowe, żyje z pomocy społecznej.

"Przeżyłam depresję, przez pół roku było mi bardzo ciężko psychicznie to wszystko wytrzymać. Niewyspanie, moje problemy z chorobą Hashimoto i stres spowodowały, że się rozsypałam. Życie z niepełnosprawnym dzieckiem to nie jest normalne życie" – wyznała.

"Albo jesteś wojownikiem, albo jak pies na łańcuchu czekasz"

Mówi, że każdego dnia pokonuje z mężem – Andrzejem Walczakiem - masę problemów. Przede wszystkim nie mają pieniędzy na bardzo drogą rehabilitację synka.

"Wieczorami zajmuję się namawianiem wszystkich znajomych do oddania jednego procentu podatku na Andrzejka. Pionizator, wózki, ortezki - te wszystkie rzeczy są kosmicznie drogie" – opowiada.

Jak mówi, w jej życiu nastąpiła kumulacja nieszczęść. Po 11 latach prowadzenia wraz z mężem szkoły narciarstwa i snowboardu w Stacji Narciarskiej Witów-Ski w Witowie (gmina Kościelisko), nie przedłużono im umowy. Pracuje i zarabia tylko mąż. Była snowboardzistka żyje z 500+ (ma jeszcze córeczkę z poprzedniego małżeństwa), zasiłku opiekuńczego i świadczenia pielęgnacyjnego na niepełnosprawne dziecko.

"Jestem w życiowym dołku" – wyznała.

Przed urodzeniem synka Marczułajtis pracowała na AWF. Miała wrócić na uczelnię po narodzinach syna, ale kiedy okazało się, że jest chory, wszystkie plany poszły precz. Zajmuje się dzieckiem, nie jest łatwo znaleźć pomoc. To też kosztuje.

"Dla niepełnosprawnego dziecka trudno znaleźć opiekę, przez pierwszy rok nie miałam nikogo, kto zdecydowałby się mi pomóc. Tylko najbliżsi. Teraz mam opiekunkę, dzięki której czasem mogę wyjść i zrobić zakupy, z kimś się spotkać..." – opowiada.

"Jagna jesteś wielka" – komentują słowa sportsmenki internautki. "Pani Jagno każdy czasami ma pod górkę, ale dla takiej wojowniczki to wyzwania dla których trzeba szukać rozwiązań"– piszą. Zgłaszają się do niej kobiety, też mające chore dzieci. Wymieniają się doświadczeniem i poradami jak radzić sobie z chorobą i gdzie szukać pomocy.

"Albo jesteś wojownikiem, albo jak pies na łańcuchu czekasz na to, co rzucą ci do miski" – mówi twardo Marczułajtis.

Urodzenie chorego dziecka to jeden z najtrudniejszych momentów macierzyństwa. To życie, w którym każdy dzień jest walką o lepsze jutro. Jesteśmy pełne podziwu dla pani Jagny! Życzymy jej dużo sił oraz wielu dobrych i życzliwych ludzi wokół siebie.

A wy co sądzicie o tym co spotkało Jagnę Marczułajtis? Podzielcie się swoim zdaniem w komentarzach.

Źródło: pudelek

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama