Reklama

Przyjaciele mają na Mazurach działkę. Kiedy nas zaprosili, bardzo się ucieszyliśmy. Nasze dzieciaki jeszcze nigdy nie spały pod namiotem. Oglądając zdjęcia tego miejsca, nie mogłam napatrzeć się na pomost wychodzący w jezioro… Mała plaża, zielone szuwary, no raj na ziemi. Niestety, o ile działka to wydzielony i ogrodzony teren – ścieżka wzdłuż plaży jest wspólna dla wszystkich…

Reklama

Jezioro jak z bajki

Przyjechaliśmy koło południa, przyjaciele już na nas czekali, pomogli nam rozbić nasze obozowisko. Dzieciaki jak najszybciej chciały znaleźć się w wodzie. Zresztą nie tylko one. Przebraliśmy się w kostiumy i ruszyliśmy nad jezioro, od którego dzieliła nas tylko furtka.

Brzeg, pomost, szuwary – wszystko to wyglądało dużo piękniej niż na zdjęciach. Słońce odbijało się w wodzie brylantowo (uwielbiam ten blask wody), gdzieś daleko płynęły łabędzie. Dzieciaki brodziły przy brzegu, ja z przyjaciółką siedziałam na pomoście z nogami w wodzie, co i raz biorąc udział w wodnych szaleństwach dzieci.

Trzy wielkie psy jak włochate tsunami

W pewnym momencie w gromadkę dzieci pochylonych nad znalezioną na dnie muszelką wpadło włochate tsunami. To stało się tak szybko, że w pierwszej chwili nie wiedziałam, co się dzieje. Potrzebowałam czasu, by w tym kłębowisku rozróżnić trzy wielkie psy, kręcące się wokół i chlapiące wodą na potęgę.

Przewróciły dwoje najmłodszych dzieci, reszta oniemiała. Podbiegłyśmy z Kasią do maluchów, co psy uznały za zaproszenie do zabawy.

Zaczęły skakać, opierając się łapami o nasze ramiona i plecy. Moja córka zaczęła płakać. Mnie wszystko w środku „latało” z emocji.

Właścicielka uśmiechnięta i zrelaksowana…

Zaczęłam się rozglądać za właścicielem tych psów. Na ścieżce stała sobie pani i rozmawiała spokojnie przez telefon. Zaczęłam do niej krzyczeć. Niespiesznie zakończyła rozmowę i wolno ruszyła w naszym kierunku. Zrelaksowana i uśmiechnięta od ucha do ucha. Wtedy trafił mnie szlag.

„Czy pani jest normalna? Jakim prawem pani psy straszą i przewracają dzieci? Jakim prawem włażą tu ze swoimi brudnymi kłakami i dupami?”. Oczywiście nie pamiętam, czy mówiłam dokładnie te słowa, ale sens był właśnie taki.

Pani zacisnęła zęby (widziałam) i spokojnym tonem zaczęła przekonywać, że to bardzo przyjazne psiaki. I że skoro nie są mile widziane, to już je zabiera.

Tylko że to okazało się to trudniejsze, niż się jej wydawało. Psy w ogóle jej nie słuchały. Nawet jak jeden podszedł, by dać się złapać na smycz, to dwa pozostałe dalej skakały w wodzie wokół bojących się poruszyć dzieci.

Wszystkie trzy szczekały przy tym jak szalone. W powietrzu unosił się smród mokrej, psiej sierści (nienawidzę tego).

Bo nie było znaku o zakazie kąpieli psów

Wreszcie się udało i pani, ciągnięta na wszystkie strony przez swoje „pieski”, oddaliła się, nie mówiąc nawet „przepraszam”. Na pożegnanie usłyszałam, żebym się tak nie denerwowała i że tu nie ma żadnego znaku o zakazie kąpieli psów.

No, faktycznie nie było.

Zabrakło nie tylko znaku, ale i jakiegokolwiek pomyślunku ze strony tej kobiety. Jak mogła tak beztrosko spuścić trzy wielkie psy ze smyczy? Jak mogła myśleć wyłącznie o tym, by te JEJ cholerne psy wybiegały się, wykąpały, wyszczekały się kosztem naszych nerwów?

Naprawdę tak trudno przewidzieć, że w wakacje, nad jeziorem mogą być małe dzieci? Że impet, z którym te psy wpadły do jeziora, mógł nie tylko je wystraszyć, ale i zrobić im krzywdę?

Powinna zostać ukarana!

Żałuję tylko jednego. Powinnam iść za nią, by już nie robić awantury przy dzieciach, i zgłosić całe zajście na policję. Może wtedy przekonałaby się, że znaki to nie wszystko. Że jest też coś takiego jak myślenie. Nie tylko o sobie.

Nad jeziorem spędziliśmy jeszcze dwa dni. Sama nie wiem, ile razy dzieci pytały, czy te psy znów przybiegną. Na szczęście pani wybierała na spacery ze swymi pupilami inne okolice. Wciąż uważam, że powinna zostać ukarana!

Marzena

Piszemy też o:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama