Klasowa kłótnia o mikołajki. Nauczycielka: „Wyzywają mnie od złodziejek”
Mikołajki w szkolnej klasie zwykle kojarzą się z radością, drobnymi upominkami i miłą atmosferą. Tymczasem w jednej z trzecich klas wybuchł prawdziwy konflikt. Nauczycielka, która zorganizowała zbiórkę na wspólne prezenty, została przez część rodziców nazwana… złodziejką.

Nauczycielka zaproponowała proste i praktyczne rozwiązanie: po 20 zł od dziecka, aby przygotować mikołajki dla całej klasy. Plan obejmował coś słodkiego, małe upominki i wspólną zabawę. Nie były to wygórowane koszty, a większość rodziców przyjęła pomysł z wdzięcznością. W końcu dla wielu nauczycieli organizacja takich atrakcji to dodatkowa praca – planowanie, zakupy, przygotowanie aktywności.
Wszystko uzgodniono z trójką klasową, wiadomości wysłano z wyprzedzeniem, nikt nie ukrywał żadnych wydatków. A jednak wystarczyło kilka głosów sprzeciwu, by cała inicjatywa zmieniła się w konflikt.
„Pani chce się na tym dorobić” – absurdalne oskarżenia
Kilku rodziców otwarcie zarzuciło nauczycielce, że „bierze pieniądze dla siebie”, że „pewnie połowa trafi do jej kieszeni”, a sama zbiórka to „naciąganie rodzin”. Te słowa – wypowiadane zarówno na grupie klasowej, jak i między drzwiami szkoły – były dla niej szokiem.
Jak relacjonuje, nikt nie zapytał, jakie dokładnie będą koszty, nikt nie chciał wysłuchać wyjaśnień ani zobaczyć planu wydatków. Wystarczyło kilka podejrzliwych komentarzy, by rozpętać klasową burzę. Nauczycielka przyznaje, że nigdy wcześniej nie spotkała się z taką agresją:
„Wyzywają mnie od złodziejek, jakbym naprawdę miała zabrać te 20 zł na własne potrzeby. To bardzo przykre, szczególnie że wszystko było omawiane z trójką klasową”.
Z kolei pozostali rodzice byli oburzeni zachowaniem mniejszości. W ich opinii to próba ośmieszenia nauczycielki i tworzenia problemu tam, gdzie go nie ma. „Przecież to normalna, szkolna tradycja” – podkreślają.
Kto tu naprawdę traci?
Najsmutniejsze jest to, że w tej całej sytuacji zapomniano o dzieciach. Mikołajki miały być dla nich – jako symboliczna przerwa od szkolnej rutyny i okazja do wspólnej zabawy. Zamiast tego maluchy usłyszały od rodziców, że „pani chce ich okraść”, albo że „nie damy złotówki, bo nie wiadomo, gdzie to pójdzie”.
Nauczycielka przeżywa sprawę bardzo osobiście i zastanawia się, czy w przyszłości w ogóle podejmować podobne inicjatywy. I trudno jej się dziwić – kiedy każda dobra chęć może zostać obrócona przeciwko niej, łatwo odpuścić.
Podobne sytuacje zdarzają się w polskich szkołach coraz częściej: niewielki koszt, standardowa zbiórka, a jednak potrafi przerodzić się w aferę. Konflikt opisany przez nauczycielkę pokazuje, jak bardzo napięte potrafią być relacje na linii szkoła–rodzice. Oskarżenia o kradzież są bardzo poważne – i niesprawiedliwe, gdy opierają się jedynie na podejrzeniach, a nie faktach. Warto pamiętać, że takie inicjatywy są przede wszystkim dla dzieci, a wzajemny szacunek i zaufanie powinny pozostać fundamentem współpracy z nauczycielami.
Zobacz także: Wiadomość od nauczycielki przyszła o świcie. Tak 1 zdaniem przekreśliła przyszłość mojej córki