Mąż długo ratował swoją firmę. Ludzie masowo rezygnowali ze zleceń, ceny materiałów budowlanych poszybowały ostro w górę. Jeśli już coś zarobił, to starczało to ledwo na pensję dla pracowników. W pewnym momencie postanowił się poddać. Widziałam po nim, że jest już za bardzo zestresowany i sfrustrowany, a przecież nie na tym życie polega. Spodziewałam się tego. Któregoś dnia Damian, bo tak nazywa się mój mąż, po prostu oznajmił, że zawiesza działalność i wyjeżdża za granicę ratować rodzinny budżet.

Reklama

Nie wyobrażałam sobie tego

Ja i Damian jesteśmy parą od 12 lat, od 10 w związku małżeńskim. Mam szczęście, bo mój mąż to naprawdę dobry człowiek. Dużo pracuje, często nie ma go w domu, ale nigdy nie robiłam mu o to wyrzutów – wiedziałam, że robi to dla dobra naszej rodziny. Kiedy powiedział, że wyjeżdża, załamałam się. Odkąd jesteśmy razem, nigdy nie spędziliśmy tak dużo czasu osobno, to pierwszy powód. Drugi – mamy dwie córeczki. Starsza ma 8 lat, młodsza 6. Jesteśmy bardzo zżyci i jakoś nie mogłam sobie wyobrazić, że córki przestaną widzieć tatę na co dzień, a ja stracę swojego męża na długie miesiące.

Próbowaliśmy wspólnie znaleźć inne wyjście z tej sytuacji. Rozmawialiśmy godzinami, jednak po jakimś czasie musiałam przyznać mężowi rację – najlepszym wyjściem jest wyjazd. Umówiliśmy się, że wyjedzie na maksymalnie rok i będzie przyjeżdżał najczęściej, jak się da.

Wyjechał i… coś się zmieniło

Damian wyjechał dwa miesiące po podjęciu przez nas wspólnej decyzji. Ustaliliśmy, że o ile się uda, będzie zjeżdżał do 6-8 tygodni do Polski, chociaż na weekend. Pierwszy miesiąc był straszny. Bardzo tęskniłam za codzienną obecnością męża, nie mogłam przyzwyczaić się do spania w pojedynkę. Dziewczynki też nie najlepiej znosiły nieobecność ukochanego tatusia, choć z perspektywy czasu mam wrażenie, że zaakceptowanie tego było łatwiejsze dla nich niż dla mnie.

Na początku rozmawialiśmy z Damianem codziennie, przez kamerkę, gdy tylko wrócił z pracy. Po miesiącu postanowił wziąć dodatkowe nadgodziny, żeby więcej zarobić. Wówczas zaczął kończyć naprawdę późno, w porze, kiedy to kładłam dziewczynki spać. Przez rozciągnięte godziny pracy wychodziło, że mąż zaczął dzwonić dwa razy w tygodniu, najczęściej w weekend – a córki tęsknią, ja tęsknię.

Zobacz także

Nie wiem, co mam robić

Dziewczynki codziennie pytają, kiedy mogą zadzwonić do taty. A ja sama nie wiem, jak wybrnąć z tej sytuacji. Z jednej strony chciałabym, żeby mąż dzwonił częściej. Z drugiej strony rozumiem, że pracuje i zwyczajnie nie ma na to czasu – rozmowa trwająca 5 minut dla dziewczynek to przecież nic, one zawsze mają tyle do opowiedzenia. Z trzeciej strony… nie chcę się już dłużej do niego dobijać. Strasznie mi głupio, że przerywam mu pracę, że zajmuje mu te krótkie chwile, kiedy może przez 5 minut odpocząć. A męczę go tak jakieś 3-4 razy dziennie, bo dziewczynki mnie o to proszą. Jak mogę to rozwiązać? Co zrobiłybyście na moim miejscu?

Wiktoria

Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.

Piszemy także o:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama