„Mąż siedzi za granicą, a dzwoni tylko dwa razy w tygodniu. Dzieci tęsknią, a mnie głupio tak ciągle do niego wydzwaniać” [LIST DO REDAKCJI]
To historia taka, jak tysiące innych. W Polsce mąż miał firmę budowlaną. Przez kilka lat naprawdę dobrze nam się wiodło – kupiliśmy nowe, duże mieszkanie i auto. Raz w roku jechaliśmy całą rodziną na tygodniowe wakacje. Żyło nam się naprawdę dobrze. Aż do wybuchu pandemii.
Mąż długo ratował swoją firmę. Ludzie masowo rezygnowali ze zleceń, ceny materiałów budowlanych poszybowały ostro w górę. Jeśli już coś zarobił, to starczało to ledwo na pensję dla pracowników. W pewnym momencie postanowił się poddać. Widziałam po nim, że jest już za bardzo zestresowany i sfrustrowany, a przecież nie na tym życie polega. Spodziewałam się tego. Któregoś dnia Damian, bo tak nazywa się mój mąż, po prostu oznajmił, że zawiesza działalność i wyjeżdża za granicę ratować rodzinny budżet.
Nie wyobrażałam sobie tego
Ja i Damian jesteśmy parą od 12 lat, od 10 w związku małżeńskim. Mam szczęście, bo mój mąż to naprawdę dobry człowiek. Dużo pracuje, często nie ma go w domu, ale nigdy nie robiłam mu o to wyrzutów – wiedziałam, że robi to dla dobra naszej rodziny. Kiedy powiedział, że wyjeżdża, załamałam się. Odkąd jesteśmy razem, nigdy nie spędziliśmy tak dużo czasu osobno, to pierwszy powód. Drugi – mamy dwie córeczki. Starsza ma 8 lat, młodsza 6. Jesteśmy bardzo zżyci i jakoś nie mogłam sobie wyobrazić, że córki przestaną widzieć tatę na co dzień, a ja stracę swojego męża na długie miesiące.
Próbowaliśmy wspólnie znaleźć inne wyjście z tej sytuacji. Rozmawialiśmy godzinami, jednak po jakimś czasie musiałam przyznać mężowi rację – najlepszym wyjściem jest wyjazd. Umówiliśmy się, że wyjedzie na maksymalnie rok i będzie przyjeżdżał najczęściej, jak się da.
Wyjechał i… coś się zmieniło
Damian wyjechał dwa miesiące po podjęciu przez nas wspólnej decyzji. Ustaliliśmy, że o ile się uda, będzie zjeżdżał do 6-8 tygodni do Polski, chociaż na weekend. Pierwszy miesiąc był straszny. Bardzo tęskniłam za codzienną obecnością męża, nie mogłam przyzwyczaić się do spania w pojedynkę. Dziewczynki też nie najlepiej znosiły nieobecność ukochanego tatusia, choć z perspektywy czasu mam wrażenie, że zaakceptowanie tego było łatwiejsze dla nich niż dla mnie.
Na początku rozmawialiśmy z Damianem codziennie, przez kamerkę, gdy tylko wrócił z pracy. Po miesiącu postanowił wziąć dodatkowe nadgodziny, żeby więcej zarobić. Wówczas zaczął kończyć naprawdę późno, w porze, kiedy to kładłam dziewczynki spać. Przez rozciągnięte godziny pracy wychodziło, że mąż zaczął dzwonić dwa razy w tygodniu, najczęściej w weekend – a córki tęsknią, ja tęsknię.
Nie wiem, co mam robić
Dziewczynki codziennie pytają, kiedy mogą zadzwonić do taty. A ja sama nie wiem, jak wybrnąć z tej sytuacji. Z jednej strony chciałabym, żeby mąż dzwonił częściej. Z drugiej strony rozumiem, że pracuje i zwyczajnie nie ma na to czasu – rozmowa trwająca 5 minut dla dziewczynek to przecież nic, one zawsze mają tyle do opowiedzenia. Z trzeciej strony… nie chcę się już dłużej do niego dobijać. Strasznie mi głupio, że przerywam mu pracę, że zajmuje mu te krótkie chwile, kiedy może przez 5 minut odpocząć. A męczę go tak jakieś 3-4 razy dziennie, bo dziewczynki mnie o to proszą. Jak mogę to rozwiązać? Co zrobiłybyście na moim miejscu?
Wiktoria
Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.
Piszemy także o: