Reklama

Postanowiłam, że te święta Bożego Narodzenia spędzimy tylko we trójkę – ja, mój mąż i nasz synek Mikołaj. Pierwszy raz w życiu mam odwagę przeciwstawić się odwiecznej tradycji spędzania świąt u moich rodziców.

Reklama

Oboje z mężem jesteśmy jedynakami, jego rodzice nie żyją. Boże Narodzenie zawsze więc spędzamy z moją rodziną. Czy z chęci? Nie, raczej: „bo tak wypada”, „bo co ludzie powiedzą”, „bo jeśli nie przyjedziemy, to moim rodzicom będzie przykro”.

Teraz jednak postanowiłam przeciwstawić się tradycji – nie chcę spędzać świąt w stresie, z krzykiem i pretensjami. Moi rodzice mówią, że jestem wyrodną córką, że jestem niewdzięczna. Ale nie pamiętają, ile razy płakałam przez nich w święta. Moje dziecko nie będzie płakać – czuję, że moim obowiązkiem jest zadbanie o to i zapewnienie mojemu ukochanemu synkowi spokoju podczas Bożego Narodzenia.

Szanuję moich rodziców, ale są... toksyczni!

Moja mama jest złośliwą i podłą kobietą. Tak, teraz mam odwagę dokładnie tak ją nazywać. Od lat mam wrażenie, że gdyby mogła – utopiłaby mnie w łyżce wody. Opowiada kłamstwa o mnie i o moim małżeństwie. Gdy wyszłam za mąż za Maćka, decyzję o dziecku przełożyliśmy „na później”. Chcieliśmy nacieszyć się sobą, życiem, podróżować. Postanowiliśmy, że o dziecko zaczniemy się starać dopiero za kilka lat. Ale był to świadomy wybór. Natomiast moja mama, ta podła kobieta, latała po swoich koleżankach i opowiadała, że nie mogę zajść w ciążę. Że na pewno jestem na coś chora. Że co ze mnie za żona. Po prostu bzdury wyssane z palca. Z kolei tuż po moich zaręczynach, gdy pochwaliłam się pierścionkiem – ona chciała go przymierzyć. A w naszej rodzinie od lat pokutuje przekonanie, że jeżeli ktoś przymierzy pierścionek zaręczynowy, to przyszłą pannę młodą czeka pech i nieszczęście w małżeństwie. Wiedziałam, że zrobiła to celowo...

Mój tata z kolei jest bardzo zasadniczy. W szkole musiałam mieć same piątki, masę zajęć pozalekcyjnych. Bo przecież miałam zostać lekarzem. Na medycynę nie poszłam – wybrałam aktorstwo. Ale mój tata wypomina mi to przy każdej okazji. Z dzieciństwa pamiętam też, że każdy rozlany sok, upuszczony talerzyk kończył się wielkim krzykiem i złością na mnie. Ja już to przeżyłam – dałam radę. Ale on tak samo zachowuje się w stosunku do mojego kilkuletniego dziecka. A na to na pewno nie pozwolę.

Wieczny krzyk i kłótnie w święta Bożego Narodzenia

Poza tym święta... Czy są one naprawdę pełne miłości i rodzinnego ciepła? Nie! Moja mama wszystkie przygotowania zostawia sobie na ostatnią chwilę. Gdy już przyjedziemy – jest latanie, bieganie, krzyk i wszechobecna złość. Są pretensje do nas, że zawsze wszystko jest na jej głowie. A ja każdego roku proponuję, żeby przyjechali do nas na Wigilię i pozostałe dni. Że ja wszystko przygotuję, a ona sobie odpocznie i przyjedzie na gotowe. Ale ona się nie zgadza. W sumie wtedy nie mogłaby robić z siebie wiecznej cierpiętnicy. Jestem złośliwa, ale ona naprawdę psuje każde święta. Każdy miły czas... Rozumiem, że w tym okresie jest dużo pracy, ale nie chcę, żeby wyżywała się na mnie i na mojej rodzinie.

Postanowiłam: te święta będą inne!

Po prostu nie pozwolę na to, by mój syn przeżywał taką traumę jak ja. Nie chcę, żeby święta Bożego Narodzenia kojarzyły mu się z krzykiem, kłótniami, musztrowaniem przez mojego ojca, złością za każdy upuszczony widelec albo głośniejszy śmiech. Nie chcę, żeby widział, jak wredna jest moja mama i jak często chce mnie upokorzyć.

To była trudna decyzja, do której dojrzewałam wiele lat. Ale udało się. Mam nadzieję, że nadchodzące święta, które spędzimy we trójkę, będą naprawdę wspaniałe. I spokojne... A to jest dla mnie najważniejsze.

Anna

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama