Reklama

Oczywiste było, że po urlopie macierzyńskim zostaję z Nati na wychowawczym. Nie wyobrażałam sobie, że oddaję ją do żłobka. Byłyśmy tak bardzo zżyte, dni upływały nam jak w bajce. Każdego dnia okazywałyśmy sobie miłość, co było dla mnie niezwykłe, bo w domu rodzinnym nie przytulaliśmy się ani nie mówiliśmy słów „kocham cię”. Długo zastanawiałam się też nad edukacją domową, ale w końcu uznaliśmy z mężem, że dziecko do prawidłowego rozwoju i szczęścia potrzebuje rówieśników. Natalka poszła do przedszkola, ale ja do pracy nie wróciłam…

Reklama

Mama przede wszystkim

Kiedy córka była w przedszkolu, zajmowałam się domem i zleceniami, które podsyłali znajomi z uczelni. Korekty artykułów i książek naukowych nie zajmowały mi dużo czasu. Sprzątanie, pranie i te zlecenia wypełniały mi czas do godziny 15, wtedy wychodziłam po Natalkę. Potem był czas tylko dla nas. Około 18 wracał mąż, jedliśmy kolację i albo bawiliśmy się we troje, albo on odpoczywał, a my rysowałyśmy, kolorowałyśmy, czytałyśmy…

Jak to w przedszkolu – córka sporo chorowała. Przynajmniej raz w miesiącu przez tydzień zostawała w domu. Wtedy cieszyłam się, że nie wróciłam do pracy i że nie zaczęłam studiów doktoranckich, które dawniej planowałam. Dziś wiem, że to był błąd. Że niemal wszystkie dzieci chorują, ale to nie znaczy, że ich rodzice nie pracują, nie rozwijają się, nie myślą o sobie… Ja o sobie zapomniałam. Nawet kiedy kupowałam sobie ubrania czy kosmetyki – to nie z myślą o sobie, a o córce. Żeby miała zadbaną mamę, żeby wiedziała, że to ważne, by dbać o siebie.

Ukochany tata, ulubione ciocie

Byłyśmy nierozłączne. Około 5. roku życia Natalia zaczęła się ode mnie odwracać. Dużo bardziej cieszyła się na widok męża. To za nim tęskniła, kiedy wyjeżdżał na szkolenia albo wychodził spotkać się w gronie przyjaciół. Ja nie wyjeżdżałam ani nie wychodziłam, bo gdzie? Najwyżej do piekarni czy do dentysty. Jeśli spotykałam się ze znajomymi, to tymi, którzy mieli dzieci w wieku Natalii – u nas albo u nich, albo na jakimś wyjeździe. Na tym kończyły się moje kontakty towarzyskie.

O ile nie miałam żalu o przywiązanie Natalii do taty, to bardzo bolało mnie, że córka coraz częściej mówiła o swoich „ciociach” z przedszkola. Uwielbiała swoją wychowawczynię. A dziewczyna, która prowadziła zajęcia z tańca – imponowała jej chyba jak nikt inny… Dziś nawet wiem dlaczego: ta młoda kobieta miała pasję.

Moja córka, moja pasja

Tymczasem moją jedyną pasją było macierzyństwo. Które chyba błędnie rozumiałam jako zaspokajanie potrzeb dziecka. Wszystkich. Moim jedynym celem w życiu było zapewnienie Natalii szczęśliwego dzieciństwa. Bycie zawsze blisko niej, zagwarantowanie jej bezpieczeństwa i wysokiego poczucia własnej wartości. Teraz wiem, że wpajanie jej tego, jaka jest ważna przy jednoczesnym lekceważeniu moich własnych potrzeb – było błędem.

Już w przedszkolu potrafiła być wobec mnie bardzo arogancka. Ale zaraz potem przytulała się, żałowała… A ja, cóż, tak naprawdę niczego od niej nie wymagałam. Marek (mąż) wymagał: szacunku, coraz większej samodzielności i odpowiedzialności za dokonane wybory… Ja najchętniej usuwałabym jej spod nóg każdy kamyk czy gałązkę. Przytulała, rozmawiała, proponowała super przygody…

Chodzę płakać do kącika jak jakaś sierotka Marysia

Mamy mnóstwo pięknych wspomnień. Niestety, z tej naszej więzi zostały same strzępki. Coraz częściej boję się odezwać do Natalii – żeby tylko nie usłyszeć kolejnego dowodu na to, że nie ma dla mnie ani krzty szacunku. „Daj mi spokój”, „Wyjdź stąd”, „Nie interesuje mnie to”. Mówi to jak do kogoś, kim gardzi. Nie potrafię się na nią denerwować, jedyne co czuję to ogromny smutek. Kiedy trzaska drzwiami swojego pokoju, zamykając mi jer przed nosem – idę płakać do kącika, jak jakaś sierotka Marysia.

Według męża sama jestem sobie winna. Tego, że Natalia mnie nie szanuje. I że sama siebie nie szanuję. On nie może słuchać, jak ona do mnie i o mnie mówi („mamusia” zmieniło się na: „ona”, „Grażyna”, „madka”).

Traktuje mnie jak (zepsute) powietrze

Ostatnio Marek nawet złapał ją za ramiona i potrząsnął, krzyczał: „Gówniaro, tak się nie mówi do mamy, nigdy, rozumiesz?”. Potem przez tydzień traktowała mnie jak powietrze – ale nie takie, które jest potrzebne do oddychania. Bardziej jak… zepsute powietrze.

Wiem, że Natalce to przejdzie. Za kilka lat pewnie znów staniemy się sobie bliskie. Tylko że ja będę wtedy tylko cząstką jej świata, a ona – wciąż całym moim światem. Zrezygnowałam z siebie i wiem, że to był błąd. Wciąż robię te korekty książek (umowa o dzieło, miesięcznie nie zarabiam więcej niż 1500 zł), których mogłabym być autorką jako naukowiec. Sprzątam, piorę, robię zakupy, przeglądam zdjęcia, na których widzę maleńką Natalkę. I czekam, aż wróci ze szkoły…

Chyba przesadziłam w tym zaangażowaniu się w bycie najlepszą matką. Coraz częściej myślę, że gdybym nie była tylko matką, ale i kobietą spełniającą się na innych polach – Natalka traktowałaby mnie z większym szacunkiem.

Kasia

Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama