Po co robić dzieciom coś takiego? Uczyć je, że miłość jest piękna, że uskrzydla, że wszystko przetrwa? Gdyby tak było, mój mąż wciąż byłby z nami, ze swoją rodziną, a nie z tą wywłoką, dla której nas zostawił.

Reklama

Miłość? Matki do dziecka. W inną już nie wierzę

Julia ma 5 lat, chodzi do przedszkola. Starsza, Ida, w tym roku skończy 8 lat. Obie nie mogły doczekać się walentynek – nawet rano wspólnie zastanawiały się, w co się ubrać, chociaż zwykle drą koty, a poranki przed przedszkolem i szkołą ciągną się w nieskończoność.

Gdyby nie to, że mój mąż (dziś już były) dwa lata temu oświadczył, że zakochał się w innej kobiecie i zamierza założyć z nią rodzinę, nie byłabym taka rozgoryczona. Ale jestem. Bo mnie też wychowywano w tym kulcie miłości, brokatu i motyli w brzuchu. Mnie też, gdy byłam dzieckiem, a później nastolatką, ktoś mówił, jakie to wspaniałe uczucie się zakochać. Że niby góry można przenosić, że spać nie można, jeść nie można. Może i tak jest, przez krótką chwilę. Bo potem wszystko trafia szlag: facet, jak to facet, odchodzi. A ty zostajesz sama z domem, dziećmi, obowiązkami, rachunkami, ratami kredytu. To te wszystkie góry, które nagle musisz przenosić w pojedynkę.

Kocham moje córki nad życie: tej miłości, matki do dziecka, nic nie jest w stanie zniszczyć. I właśnie dlatego nie chcę, żeby ktoś w przyszłości je skrzywdził. Żeby doświadczyły tego, czego ja muszę doświadczać. Chcę, żeby były twarde. Żeby były gotowe na to, co może je spotkać. Bo choć są wspaniałe i wiem, że wyrosną na mądre, samodzielne kobiety – muszę ratować ich serca. Mojego nikt nie uratował.

Paulina

Zobacz także

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama