Reklama

Ze szpitala wypisali nas na trzeci dzień po porodzie. Odbierał nas mąż. Po powrocie… Nie, nie spodziewałam się balonów i wstęgi z napisem: „Witajcie w domu”. Ale nie spodziewałam się, że mieszkanie będzie tak brudne. Śmierdziało niedopałkami papierosów, w kuchni piętrzył się stos niepozmywanych talerzy i patelni. Mąż nawet nie odkurzył…

Reklama

W lodówce: jedno jajko i zepsuty majonez

Marzyłam o tym, że wreszcie wykąpię się we własnej łazience. Ale kiedy zobaczyłam porozwalane ciuchy i brudną wannę – od razu zmieniłam zdanie. Nie miałam siły na sprzątanie.

Na zakupy też nie miałam siły. A w lodówce znalazłam tylko jedno jajko i stary, zepsuty majonez. W chlebaku: spleśniała bułka.

Usiadłam i zaczęłam płakać. Było mi tak żal Franusia, że pierwszy raz przyjechał do swojego domku, a tu wszystko tak śmierdzi i jest tak obrzydliwie brudno…

Mąż stwierdził tylko, że nie miał głowy do sprzątania. I że jadł „na mieście”, dlatego nie zrobił żadnych zakupów.

Ze sprzątaniem… czekał na mnie!

Powiedział też, że ze sprzątaniem czekał na mnie, bo wtedy wszystko pójdzie raz-dwa.

Łzy ciekły mi po twarzy. On nie miał pojęcia, jak się czuję. Fizycznie ani psychicznie.

Sama nie wiedziałam, jak bardzo jestem obolała do chwili wsiadania do samochodu. Z dziesięć minut próbowałam jakość wejść do auta, a każdy sposób wywoływał ogromny ból… Bolało mnie przy chodzeniu i siedzeniu.

Położyłam się na kanapie obok Franusia i płakałam.

Mąż usiadł obok z kartką i długopisem, zniecierpliwionym głosem ponaglając mnie w wyliczaniu, co ma kupić. Chyba się zorientował, że ze wspólnego sprzątania na razie nic nie będzie… Przez łzy i ściśnięte gardło dyktowałam: chleb, masło, żółty ser, szynka, cebula, 2 marchewki… itd.

Bo im trzeba mówić wprost i wielkimi literami?

Przez czas robienia tych zakupów musiał dużo myśleć, bo okazało się, że zadzwonił do mojej siostry. Przyszła wieczorem. Przyniosła domowy rosół i jeszcze ciepły biszkopt. Ogarnęła całe mieszkanie. Moja kochana Monika. Popilnowała Franusia, kiedy się myłam i jadłam. Zawsze taka wygadana, waląca prawdę prosto z mostu, tym razem obracając wszystko w żart, powiedziała tylko coś w stylu:

„To ty nie wiesz, że facetom zawsze trzeba mówić wielkimi literami, co mają zrobić? Oni nie potrafią się domyślać”.

Za to, co zrobiła, będę jej wdzięczna do końca życia. Tylko nie wierzę w te jej słowa o mówieniu wprost mężczyznom o swoich potrzebach. Może to i prawda, jeśli chodzi o jakieś zachcianki, kaprysy… Ale tu przecież chodziło o oczywiste rzeczy. Wystarczyło wywietrzyć, opróżnić popielniczki, odkurzyć, pozmywać po sobie, spłukać tę cholerną wannę! Pomyśleć, że może będę chciała zjeść obiad…

Monika musiała też wyjaśnić Piotrkowi, że kobieta po porodzie dochodzi do siebie przez jakiś czas. Zaczął się pytać, jak się czuję, co trzeba zrobić. Ale widzę, jak z każdym dniem ma tego coraz bardziej dość. Zdążyłam kilka razy usłyszeć od niego, że przecież od porodu minęły 2 tygodnie, 3 tygodnie, miesiąc… Jego zdaniem powinnam już śmigać na najwyższych obrotach!

Nie powiem, Franuś od początku jest jego oczkiem w głowie.

Po miesiącu czuję się już o niebo lepiej. Ale na wspomnienie tego dnia, w którym wróciliśmy ze szpitala, od razu coś ściska mnie za gardło i łzy lecą same. Od tamtej pory widzę jak na dłoni, że mój mąż to egoista i leń. Zrobię wszystko, by Franuś był inny.

Aga

Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.

Piszemy też o:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama