Daniel Królak to zawodnik formacji młyna I-ligowej Arki Rumia. Zawodowo jednak jest ratownikiem medycznym w Szpitalu Miejskim w Gdyni. Po rozpoczęciu wojny mężczyzna wraz ze znajomymi ratownikami pojechał do Ukrainy, a dokładnie do Lwowa, by tam nieść pomoc Ukraińcom. „Przez pięć dni przewieźliśmy do granicy około dwóch tysięcy potrzebujących osób” – powiedział Daniel Królak. O bohaterstwie tego sportowca poinformował portal Interia Sport.

Reklama

Bezinteresowna pomoc osobom z Ukrainy

„To był pełen »spontan«, skrzyknęliśmy się grupą przyjaciół. Wyjazd na Ukrainę zorganizowała firma Sim-Med Ratownictwo Medyczne z Wejherowa. Jechaliśmy trochę w nieznane, nikt z nas nie wiedział, jaka będzie sytuacja na miejscu. Mieliśmy za to wiele chęci pomocy i gorące serca” – powiedział sportowiec na łamach Interii Sport.

Daniel Królak opowiedział o pomocy chorym dzieciom w Ukrainie. Jego słowa naprawdę poruszają i dodają wiary w ludzi. Przeraża jednak okrucieństwo, jakiego dopuszczają się rosyjscy żołnierze.

„Pracowaliśmy w ramach Zakonu Maltańskiego, tam dowodzi ksiądz Adam. Skierowano nas do szpitala onkologicznego dla dzieci, 10 kilometrów od Lwowa. Te dzieci, które nie są obłożnie chore, braliśmy do karetki, na sygnał i przewoziliśmy do granicy. Nikt nas nie zatrzymywał, jak karetka jedzie na sygnale, znaczy, że musi. Jeździliśmy po okolicy, zbieraliśmy najciężej poszkodowanych, rannych od postrzałów i przewoziliśmy do granicy, czasem łamaliśmy przepisy, ale wyższa konieczność” – powiedział ratownik medyczny.

Wyznał także, że również jemu, twardemu mężczyźnie, łamało się serce na widok uchodźców: „Wydawało mi się, że jestem twardy, ale płakać mi się chciało, gdy widziałem wielokilometrową kolejkę do granicy, chętnie bym pomógł tym biednym, spanikowanym kobietom z dziećmi, ale karetka ma określoną pojemność”.

Zobacz także

Sprzęt dla ukraińskiego szpitala

Pomoc ratowników medycznych z Polski nie ograniczyła się jednak tylko (a tak naprawdę aż!) do przewożenia ludzi. Zawieźli także sprzęt do szpitala oddalonego 100 km od Lwowa.

„Jak mieliśmy chwilę wolnego, pojechaliśmy 100 kilometrów za Lwów, podrzucić trochę sprzętu do innego szpitala, kardiomonitor, USG, trochę śpiworów i karimat. Tam te biedne dzieci leżały na podłogach, miasta i wioski opustoszałe, wszyscy uciekli, znów łzy cisnęły się do oczu...” – powiedział Królak łamiącym się głosem podczas rozmowy z Interią.


Źródło: sport.interia.pl

Piszemy też o:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama