Najnowszy raport Najwyższej Izby Kontroli pokazał, że właściwie "król jest nagi" i mimo rygorystycznych norm, ile może być dopuszczalnej "chemii" w jedzeniu, nikt tego nie kontroluje.

Reklama

2 kg "chemii" na talerzu

Raport NIK wykazał, że przeciętny Polak rocznie zjada 2 kilogramy "chemii" w jedzeniu, począwszy od sztucznych barwników i emulgatorów aż po konserwanty czy wzmacniacze smaku.

W przypadku niektórych dzieci norma spożycia tego typu składników przekracza nawet 500 procent! To absolutnie nie jest obojętne dla zdrowia. NIK podkreśla, że ulepszacze w żywności zwiększają ryzyko astmy, alergii, kamieni nerkowych, a nawet raka.

Nikt nie kontroluje

Najgorsze jest to, że jak wykazuje Izba, nie ma żadnej kontroli nad przestrzeganiem norm. Z 330 ulepszaczy wyszczególnionych przez Unię Europejską, w przypadku 200 określone są dzienne limity spożycia, czego w Polsce nikt nie sprawdza. Nie ma także kontroli nad tym, czy producenci nie przesadzają z ilością takich substancji w żywności.

Nafaszerowana kiełbasa

Raport NIK objął okres od 2016 do początków 2018 roku i jego wnioski są chwilami wstrząsające. Niektóre kiełbasy dopuszczone do sprzedaży zawierają nawet 20 (!) emulgatorów. W niewinnej – z pozoru – sałatce warzywnej może ich być 12.

Zobacz także

Gdzie jest najwięcej chemii? Niestety, w tych produktach, po które najchętniej sięgają nasze dzieci. A więc w różnego rodzaju słodkich przekąskach – od ciastek i lodów po napoje.

Co robi sanepid?

Poważnej krytyki w raporcie doczekał się także sanepid. Inspekcje nie badają każdorazowo wszystkich dodatków znajdujących się w produktach. Nie weryfikują dokładnie, czy to, co napisane jest na opakowaniu, zgadza się z tym, co jest w środku.

NIK wytyka służbom sanitarnym, że na 8 tys. 900 próbek żywności inspektorzy mieli zastrzeżenia zaledwie do 26. Tymczasem wystarczyło skierować 35 próbek do certyfikowanego laboratorium, aby aż 5 z nich zostało zakwestionowanych.

Raport zarzuca sanepidowi brak rzetelności badań, m.in. tego, że czasem doszuka się w próbkach emulgatorów, których nie wypisano na etykiecie. Ale nie sprawdza już, czy przypadkiem nie sumują się one w szkodliwą mieszankę o wysokim stężeniu. Nikt nie sprawdza też, jak rozmaite emulgatory wpływają np. na organizm osoby przyjmującej jakieś leki.

To bardzo smutne, ale i przerażające dane o jakości żywności, którą kupujemy w sklepach. Co nam pozostaje? Chyba już tylko bardzo dokładne czytanie listy składników na etykietach. O ile ktoś kontroluje, co jest tam napisane...

Czy pilnujecie, aby wasze dzieci jadły zdrowo? Napiszcie, co sądzicie o raporcie w komentarzach.

Źródło: innpoland.pl

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama