„Sąsiadka non stop wrzeszczy na syna. Wszystko słyszę przez ściany! Pytałam, jak pomóc, ale udaje, że nic się nie dzieje” [LIST DO REDAKCJI]
Szczerze mówiąc, znalazłam się w dość trudnej sytuacji. Jednocześnie obawiam się, że w trudniejszej sytuacji jest sąsiadka, a jeszcze trudniejszej – jej dwuletni synek. Dzień w dzień słyszę, jak sąsiadka non stop na niego krzyczy. To nie jest „normalny” krzyk, kiedy podnosimy głos na dziecko, gdy widzimy, że np. wsadza palec do gniazdka elektrycznego. To krzyk pełen bezsilności i agresji jednocześnie…
Wraz z płaczem 2-letniego dziecka ten wrzask staje się nie do zniesienia. Pracuję zdalnie z domu, sama mam dziecko w wieku przedszkolnym i… nie wiem, co robić.
Zakładam słuchawki i czuję się podle
Bywa, że sąsiadka wpada w jakiś szał i krzyczy wtedy naprawdę długo. Pewnego dnia postanowiłam siadać do pracy w słuchawkach, bo słysząc jej przekleństwa i płacz dziecka – zaczynałam nerwowo chodzić po domu, nasłuchując końca wrzasków. Ale kiedy mam te słuchawki na uszach – czuję się tak, jakbym odcinała się od problemu, udawała, że nic się nie dzieje. A przecież takie pełne agresji krzyki na malutkie dziecko to nie jest „nic”. Przecież nikt normalnie nie krzyczy na 2-latka dzień w dzień, nie wyzywa go od „wstrętnych gówniarzy”, „podłych gnoi”, „durniów”. Krzyczy też m.in.: „Żryj!”, „Przestań drzeć mordę!”, „Skończ piłować tego ryja!”.
Rozmawiałam z sąsiadką
Wszystko zaczęło się 3 miesiące temu. Od pojedynczych wrzasków. Nie mniej, już wtedy zaniepokoiło mnie to i postanowiłam porozmawiać z sąsiadką. Rozmawiałyśmy „normalnie”, o dzieciach, że na urlopie wychowawczym bywa trudno… Dowiedziałam się, że dużo łatwiej było jej, gdy mąż pracował zdalnie, z domu, ale od czerwca jego dział wrócił do pracy stacjonarnej. Zanim jej mąż, wracając do domu, przebije się przez pół Warszawy, jest godzina 18 albo później.
Podczas tej rozmowy sąsiadka nie sprawiała wrażenia sfrustrowanej ani agresywnej. Była wręcz pogodna. Na koniec powiedziałam jej, że pracuję w domu i zawsze chętnie zrobię sobie przerwę, jak będzie chciała wpaść na kawę. Że pogadamy, maluszkowi damy zabawki albo wspólnie się pobawimy… Zawsze, kiedy czuje, że ma np. gorszy dzień lub po prostu chce pogadać. Żeby pamiętała o mnie, gdy dzieje się coś nie tak. Podziękowała, zapewniła, że nic złego się nie dzieje, ale że chętnie skorzysta z zaproszenia i na tym się skończyło. Od tamtej pory jej nie widziałam, mimo że mieszkamy obok siebie. Ale słyszę ją codziennie. Coraz bardziej.
To nie jest rodzina patologiczna
Co jeszcze wiem o rodzinie sąsiadki? Że synek mimo dwóch lat umie powiedzieć tylko „aaa”. Że chodzi z nim do jakiejś poradni. Nie wydaje mi się, żeby w grę wchodził problem alkoholowy – ani jeśli chodzi o nią, ani o jej męża. To zwyczajni ludzie przed trzydziestką. On pracuje w jakiejś korporacji, ona wcześniej pracowała w sklepie z bielizną. Dziecko nie wygląda na zaniedbane, przynajmniej fizycznie. Zresztą, gdyby go biła – słyszałabym to na pewno przez ścianę. Ale kiedy sąsiadka krzyczy, dziecko jest przerażone. Płacz chłopca rozdziera serce. Być może właśnie te wielogodzinne krzyki w ciągu dnia sprawiają, że jego rozwój mowy jest opóźniony? Nie znam się na tym. Wiem tylko, że tak się nie da żyć.
Zadzwonić na policję, mimo że nie dochodzi do rękoczynów? Przecież jeśli się wyda, że to ja – już nic nie będę mogła zrobić. Wejść do mieszkania w momencie, gdy sąsiadka wyżywa się na dziecku? Porozmawiać z jej mężem (kiedy jest w domu, sąsiadka nigdy nie podnosi głosu na dziecko)? Mój mąż uważa oczywiście, że nie powinnam się wtrącać. Że to ich sprawa, jak wychowują syna. Ale o wszystkim, co tam się dzieje w ciągu dnia, wie jedynie z moich opowieści. I według niego na pewno wyolbrzymiam. Tylko że wcale nie wyolbrzymiam.
Beata (Warszawa)
Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.
Piszemy też o: