Ale od początku. Zaczęliśmy od łóżeczka w naszej sypialni. Przez pierwsze trzy miesiące życia Marysi to rozwiązanie się sprawdzało. Potem córeczka zaczęła budzić się częściej w ciągu nocy, więc ustaliliśmy z mężem, że skoro on pracuje, to niech się wysypia. On został w sypialni, a ja i mała „przeprowadziłyśmy się” do jej pokoju.

Reklama

Trening samotności, czyli: niech się wypłacze?

W wolnych chwilach sporo czytałam i rozmawiałam z innymi matkami. Najbardziej nie rozumiałam, jak można zostawić płaczące niemowlę, żeby „się wypłakało”. A tak radziły poradniki i wiele koleżanek… To „niech się wypłacze” i „nie daj sobą manipulować dziecku” zupełnie nie pasowały mi do bezbronnego niemowlęcia… Uznałam, że na taki trening samotności jest stanowczo za wcześnie.

Marysia zasypiała różnie – czasem po prostu leżąc obok, czasem potrzebowała pokołysania. Zanim jeszcze skończyła pół roczku, zaczęłam jej czytać. To żelazny punkt naszego przedsennego rytuału.

Przestałam karmić ją piersią, kiedy miała niespełna rok. Jak? Musiałam iść do szpitala na trzy dni, a kiedy wróciłam – malutka odmawiała piersi. Bardzo to przeżyłam, bo chciałam karmić ją naturalnie jak najdłużej (pewnie swoje zrobiły też hormony). Okazało się jednak, że wtedy Mała zaczęła przesypiać całe noce.

Teoretycznie to był „idealny” moment na to, by zostawiać ją na noc samą. Ale instynktownie czułam, że moja obecność jest córeczce potrzebna.

Zobacz także

W jakim wieku dziecko powinno spać samo?

Kiedy córka skończyła roczek, wszyscy wokół uznali, że to data graniczna spania z mamą. Zdaniem męża, teściowej, koleżanek – dokładnie 2 kwietnia 2018 roku (dzień jej pierwszych urodzinach) powinnam kategorycznie się z tym pogodzić. Tak się jednak nie stało i temat przysechł. Wrócił jak bumerang, gdy zbliżały się drugie urodziny Marysi. Jakby to była magiczna data, która wyznacza koniec etapu spania razem. Tak samo było w trzecie i czwarte urodziny. Nie mówiąc o piątych! Dziwne, bo w tym czasie nikt nie mówił (nawet w okolicy urodzin), że dziecko w określonym momencie powinno: mówić, siadać, chodzić, korzystać z nocniczka, śpiewać, tańczyć, recytować. Że wszystko tak, ale „kiedy będzie gotowe”. Ale spać to już powinno samo i koniec…

Koleżanka w tym roku kupiła mi książkę „Zasypiamy bez mamy”. Kultową, zachwalaną, wyjątkową… I co? Jej autorki napisały wyraźnie: „Trudno wskazać wszystkim jeden zalecany wiek do zrobienia tego kroku”. Tak. Kobiety, z których rad korzystają tysiące rodziców na całym świecie, nie podały wieku dziecka, które „musi” już samo spać.

Spałam z mamą do 14. roku życia

Sama spałam z mamą do 14. roku życia. Po prostu mieszkałyśmy w dwóch pokojach z babcią (tata umarł, gdy miałam dwa lata). Babcia zajmowała mały, a my duży pokój. Doskonale pamiętam, że – jak wiele moich koleżanek – marzyłam o własnym pokoju, ale to było po prostu niemożliwe. Wiele z nas mieszkało wtedy w blokach i spało z rodzicami (albo z rodzicami spało ich najmłodsze rodzeństwo), bo po prostu inaczej się nie dało. I jakoś nikt w latach 90. nie widział w tym nic niewłaściwego…

Swój pokój i swoje łóżko dostałam, kiedy umarła babcia. Tuż po moich 14. urodzinach.

Błagam, niech nikt urodzony w latach 70. czy 80. nie wciska mi teraz kitu, że wszystkie dzieci spały wtedy same w łóżkach (czy w łóżkach, w oddzielnych pokojach) od pierwszego, drugiego, trzeciego czy któregoś tam roku życia, bo tego wymagał prawidłowy rozwój dziecka!

I jeszcze jedno: z mężem układa mi się dobrze

Czy pokolenie dzieciaków, które spały z rodzicami lub rodzeństwem w jednym łóżku, bo w mieszkaniu były dwa pokoje na kilkoro domowników – jak jeden mąż wyrosło na niezaradnych, niedorozwiniętych ludzi? No nie!

Dlatego, póki córka w nocy wciąż potrzebuje „uziemić się” do mnie bodaj stópką – nie zostawię jej. Był czas, że zasypiałyśmy i budziłyśmy się przytulone. Dziś to zdarza się coraz rzadziej, córka częściej śpi na „swojej” połówce, nie „wędruje” za mną przez sen, szukając kontaktu. Myślę więc, że czas, kiedy będzie spała sama, zbliża się wielkimi krokami. Jest na tyle duża, że sama mi to powie. Wtedy po wieczornym czytaniu po prostu dam jej buziaka i pójdę spać do sypialni.

I jeszcze jedno: to, że śpię w nocy z córką, nie wpłynęło negatywnie na moje małżeństwo. Naprawdę nie potrzebujemy całej (i każdej) nocy na seks – wystarczy nam późny wieczór we dwoje (kiedy mała śpi) lub wcale nie wieczór. A już dwie koleżanki (żeby było śmieszniej – największe orędowniczki wypłakiwania się dziecka i tego, by spało samo jak najwcześniej) – są po rozwodach.

Kończę i… naprawdę, nic i nikt nie przekona mnie, że to, że śpię z córką, jest złe.

Kasia

Piszemy też o:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama