Reklama

Nie mam pretensji o to, że dzieci robią coś świątecznego. To miłe, potrzebne, buduje wspomnienia. Tylko że u nas w domu wygląda to tak: w poniedziałek karteczka w zeszycie, że na środę trzeba przynieść brokat, filc, wstążki, specjalny klej, kolorowe druciki i jeszcze coś, czego nazwy nawet nie znam. Wtorek po pracy lecę do papierniczego. Tam połowy rzeczy nie ma, więc jadę dalej. W domu rozkładam wszystko na stole, bo „bez tego pani nie zrobi z dziećmi ozdób”.

Szkoła w grudniu zrzuca obowiązki na rodziców

W tym samym tygodniu dostaję wiadomość, że klasa szykuje jarmark i rodzice mają zrobić w domu kartki albo stroiki na sprzedaż. Kto nie przyniesie, ten „nie wspiera klasy”. I znowu: wieczór, a ja, zamiast odpoczywać, kleję, wycinam, szukam w internecie pomysłów, chociaż naprawdę mam już dość ekranów i obowiązków. A, i jeszcze trzeba kupić i zapakować prezenty na klasowe mikołajki, wymyślić coś dla nauczycieli, zamówić, dostarczyć.

Zaczynam się zastanawiać, na jakiej zasadzie szkoła uznaje, że grudzień to idealny czas, żeby rodzicom dokładać pracy. Przecież to miesiąc, w którym wszyscy próbujemy ogarnąć dom, zakupy, końcówkę roku w pracy, choroby dzieci, rodzinne sprawy. I jeszcze mamy być pomocnikami od zadań plastycznych oraz organizatorami wydarzeń.

Świąteczne prace plastyczne kosztują i zabierają czas

Najtrudniejsze jest to, że to wszystko kosztuje. Dla jednej osoby brokat czy filc to drobiazg, ale kiedy co tydzień trzeba kupować nowe zestawy, robi się z tego spora suma. Do tego dochodzi poczucie winy: jak nie kupię szybko, dziecko będzie jedyne bez materiałów. Jak nie usiądę z nim wieczorem, będzie płakało, że inni już mają gotowe.

Ja nie chcę, żeby moje dziecko było gorsze. Tylko że w tym momencie to już nie są prace dzieci. To prace rodziców, robione po nocach. Dziecko często tylko podpisuje, a ja mam w środku złość, bo to nie tak miało wyglądać.

Szkoła powinna mieć podstawowe materiały na takie zajęcia. Wiem, że budżety są różne, ale przecież nie mówimy o zakupie komputerów. Mówimy o papierze, kleju, farbach, o rzeczach, które w szkole powinny być normalnie dostępne. Jeśli planuje się większe działania, warto je przygotować tak, żeby rodzice nie musieli szukać po sklepach i wydawać pieniędzy, których czasem naprawdę brakuje.

święta
Grudzień to gorący czas nie tylko w domu, ale i w szkole, fot. AdobeStock/Taras Grebinets

Nauczyciele powinni odciążyć rodziców przed świętami

Najbardziej boli mnie to, że w grudniu szkoła mogłaby zrobić coś odwrotnego. Zamiast listy próśb i zadań, mogłaby odciążyć rodziców. Zorganizować zajęcia tak, żeby dzieci wszystko robiły na miejscu. Dać im czas na spokojne przygotowania w klasie, bez domowych presji. Postawić na proste pomysły, które nie wymagają kupowania połowy papierniczego.

Ja wiem, że nauczyciele mają dużo pracy. Widzę to i szanuję. Tylko że na tym polega ich praca, żeby prowadzić zajęcia, organizować aktywności, przygotować materiały, wziąć odpowiedzialność za szkolne wydarzenia. My, rodzice, mamy swoje obowiązki i nie jesteśmy dodatkowym personelem od wszystkiego.

Chcę grudnia, w którym po południu mogę usiąść z dzieckiem, poczytać mu, pogadać o tym, co czuje przed świętami, a nie kolejny raz kleić coś na ocenę. Chcę, żeby szkoła była miejscem, które wspiera rodzinę, a nie dorzuca jej kolejne ciężary. I mam nadzieję, że ktoś w końcu to zauważy, bo inaczej ten „magiczny” czas znów minie nam w biegu, z klejem na palcach i zmęczeniem w głowie.

Monika


Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl

Zobacz także: „W grudniu świetlice powinny być czynne również w weekendy”. O nauczycielach nikt nie myśli

Reklama
Reklama
Reklama