Reklama

Kuba Błaszczykowski ma za sobą już sto dwadzieścia meczów w reprezentacji Polski. Strzelił ponad 20 bramek. Wszystkie dedykuje swojej mamie. Niestety ma to związek z tragiczną historią, którą przeżył jako dziecko. Jego droga na szczyt nie była usłana różami i nic nie przychodziło mu łatwo. Warto to przypomnieć, zwłaszcza teraz, gdy padają trudne pytania o nieudany mundial 2018. Porażka to nie jest coś, czego się nie wybacza. Tego trzeba uczyć nasze dzieci. Kuba Błaszczykowski, gdy miał 11 lat doświadczył czegoś, czego żadne dziecko nie powinno widzieć…

Reklama

Palce wpadły do rany, a potem już tylko cisza...

Ojciec Zygmunt ugodził nożem mamę – Annę. Ta rana okazała się dla niej śmiertelna. Mały Kuba był przy tym. Słyszał jak rodzice się kłócą. A ukochana mama zmarła mu na rękach. Tak sam to opisywał po raz pierwszy w swojej autobiografii:
„Bawię się klockami, jest uchylone okno, i nagle słyszę rozmowę. Wiem, kto rozmawia, zamarłem, i słyszę, jak się kłócą: a masz ty k…! I Krzyk: Aaa!”
„Wybiegłem jak stałem. I widzę, jak mama leży w rowie, i jak ojciec odchodzi (…). Wziąłem ją za rękę, a moje dwa czy trzy palce wpadły do rany (…) Trzy ostatnie wdechy wzięła i już nic. Cisza.”

Wołali za nim na boisku "Mały"

Po tych wydarzeniach spał trzy dni bez przerwy. Nic nie jadł i nie pił. Przestał rosnąć. I dlatego później krzyczeli za nim na boisku „Mały”. Ojciec trafił do więzienia, nigdy nie przeprosił, zmarł po wyjściu z więzienia. Wychowywała go babcia Felicja i wuj, były selekcjoner reprezentacji Polski, Jerzy Brzęczek. Ale Kuba tak naprawdę kochał swojego ojca, był ukochanym synem ojca - jak opowiada w wywiadzie dla TVN24 Małgorzata Domagalik, z którą wydał swoją autobiografię ("Kuba. Autobiografia"). W biografii czytamy też, jak w wieku 14 lat próbował popełnić samobójstwo. Dopiero jednak po wielu latach chyba wreszcie wybaczył ojcu…

Boi się, że będzie rozpieszczać córki

Jak dzisiaj żyje z takim tragicznym wspomnieniem? Przypomina sobie tę sytuację, gdy patrzy na dzieci. W 2010 roku wziął ślub w małym kościele w okolicach Ustronia z Agatą Gołaszewską. 20 kwietnia 2011 roku, tuż przed północą na świat przyszła ich córka Oliwia, a 26 czerwca 2014 - druga córka Lena. Córkom chciałby dać to wszystko, czego jemu zabrakło po śmierci mamy. Jak opowiadał w wywiadzie sprzed kilku lat dla magazynu „Viva!”, boi się nawet trochę, że za bardzo będzie rozpieszczał dzieci. Mama dawała im z bratem dużo ciepła i to też chciałby przekazać dziewczynkom.

Ta tragedia zmieniła w jego życiu wszystko. Zablokowała go, zniechęciła do wielu rzeczy. Na kilka lat przestał nawet rosnąć, w ósmej klasie mierzył zaledwie 152 centymetry. Na szczęście później to się wyrównało, dziś ma ok. 175 cm wzrostu. Ale też dzięki temu musiał szybciej dojrzeć i usamodzielnić się. Te wydarzania, jak sam mówi, go zahartowały.

Jak opisuje córkom mamę?

Na pytanie jak opisze dzieciom mamę, gdy dorosną odpowiada, że na pewno pokaże jej zdjęcia. A potem opowie o tym wszystkim, co im z bratem dała. Jak bardzo ich kochała i jak wiele jej zawdzięczają. Czy wraca do tej tragedii myślami?

„Tak, ale jest to już całkiem inne wspomnienie. Wiele lat zajęło mi, by przestać myśleć o tym jedynie z nienawiścią. Gdy zacząłem się rozglądać, okazało się, że wokół jest wielu ludzi, którzy mają podobne albo i gorsze doświadczenia. I że trzeba choć próbować im pomóc."
Potem dodaje: "Ludzie często działają w amoku, na przykład pod wpływem alkoholu, nie wiedząc do końca, co się z nimi dzieje, i nie zdając sobie sprawy z konsekwencji. Nie można tego rozgrzeszać, ale można spróbować ich zrozumieć. Zawsze żal mi dzieci, które najbardziej cierpią w rodzinnych tragediach. One nie są niczemu winne. Dziecko powinno być jak najdłużej pod ochroną dorosłych, trzeba je wspierać, jak tylko można. To jest dla mnie sprawa podstawowa, ogromnie ważna. Dobrze wiem, co czują dzieciaki pokrzywdzone przez los, i kiedy tylko mogę, staram się im pomagać.”

Kuba pomaga dziś najmłodszym

Dziś sam pomaga dzieciom, czym rzadko się chwali. Jego Fundacja Ludzki Gest pomaga najmłodszym z całej Polski. Chorym, z talentem i tym, które potrzebują uwagi. W grudniu 2016 roku został odznaczony Orderem Uśmiechu. A jak twierdzi czasami wystarczy choćby rozmowa, wsparcie duchowe, ale też czasem – bardziej materialne. Zdarza się, że ludzie piszą mu o swojej trudnej sytuacji. Nie czuje się autorytetem, ale stara się im coś doradzać.

„Ważne jest, by nawet w trudnych momentach nie poddać się, nie ulec depresji i przeć naprzód, mimo okoliczności. Jeśli masz talent, pasje, marzenia, to realizuj to! W 100 procentach! Ja wiem, że tego by chciała moja mama. Też miałem trudne chwile, chciałem porzucić piłkę. Nauczyciele i bliscy mieli ze mną dużo kłopotów, gdy dorastałem. Zwłaszcza w szkole bywało gorąco.”

W szkole nie należał do aniołów

Kuba był w szkole po prostu... chuliganem. Wspomina, że zawsze mógł liczyć na babcię. Choćby nie wiem co. A w szkole bywało różnie. A to wyrzucił komuś sweter przez okno w odwecie za coś innego, a to kogoś pobił. Szybko przylgnęła do niego etykietka łobuza i nikt już nie próbował potem dojrzeć dziecka z problemami. Nie był święty, ale też nauczyciele specjalnie się nie trudzili, by mu jakoś pomóc.

Ludzie też bywają obrzydliwi. W małej miejscowości, w Truskolasach, wypominano mu ojca i padały słowa bardzo krzywdzące dla dorastającego chłopca: "Jeśli ojciec jest mordercą, to syn jest taki sam". Radził sobie jak umiał, często reagował agresją. Ale przecież dziecko nie odpowiada za grzechy rodziców... W najtrudniejszych momentach babcia dzwoniła do wujka Jurka, który grał w tedy w zagranicznych klubach i rozmowa z nim jakoś stawiał Kubę do pionu. Pokorniał.

Gdy Kuba miał 18 lat musiał dojrzeć i przestać łobuzować na dobre:
„Ważnym momentem była dla mnie przeprowadzka do Wisły Kraków. Miałem 18 lat i musiałem sobie od zera zorganizować życie. Mieszkałem sam w nowym miejscu, wszystko było nowe, do tego dochodziła presja związana z grą w utytułowanym klubie. Musiałem szybko się z tym uporać. Tam zdałem maturę. Pamiętam, że zdawałem ustny egzamin z angielskiego w tym samym dniu, w którym graliśmy mecz w lidze. Rano więc pojechałem go zdać, po południu wróciłem na zgrupowanie, a wieczorem już grałem. Trzeba było to wszystko ze sobą połączyć. Wielu dobrych ludzi mi wtedy pomogło. Bardzo im za to dziękuję. Zwłaszcza tym ze Szkoły Mistrzostwa Sportowego im. Jana Długosza. To ważni dla mnie ludzie, więc zależy mi, by o nich choć słowem wspomnieć.”

Jak sobie radzi jako tata dwóch córeczek?

Czy spełnił się w roli ojca? Tak mówił o tym doświadczeniu po urodzeniu pierwszej córki:
„Nie zdawałem sobie sprawy, jak wiele w życiu się zmienia, gdy rodzi się dziecko. Jak wielka to rewolucja. Wcześniej, kiedy miałem na coś ochotę, po prostu to robiłem. Teraz cały mój świat kręci się wokół tej małej osóbki. Doszło sporo nowych obowiązków, ale naprawdę warto wyrzec się tych paru rzeczy w życiu, żeby tego doświadczyć. Poza tym dziecko bardzo zbliża ludzi do siebie, scala rodzinę. A to dla mnie ogromna wartość. Moja rodzina była dość liczna, mama miała czworo rodzeństwa i wiem, że to daje oparcie w życiu, pomaga. Po prostu: jest z kim dzielić się kłopotami, ale i radościami życia.”

Sukces, który Kuba Błaszczykowski osiągnął do tej pory to jeszcze nie jest jego ostatnie słowo. Mówią o nim "wojownik". Nawet wtedy, gdy nabawił się poważnej kontuzji (zerwane więzadła w 2014 roku) i stracił opaskę kapitana w reprezentacji Polski (Lewandowski został kapitanem, a Kuba dowiedział się o tym z mediów), nie stracił woli walki, choć przejmował się tym. Ale nie chciał pokazać innym, że się przejmuje.

Na pewno jeszcze będzie o nim głośno, tego można być pewnym. Jest wzorem do naśladowania i dla dzieci, i dla dorosłych. Kuba, trzymamy za Ciebie mocno kciuki!

Zobacz też:

Reklama


Źródło: Viva!, TVN 24, polki.pl, "Kuba. Autobiografia", Małgorzata Domagalik, Kuba Błaszczykowski

Reklama
Reklama
Reklama