Odkąd mój syn zorientował się, o co chodzi w Dniu Dziecka, mam przechlapane. Całkowicie i równo przechlapane. Mniej więcej od stycznia raz na jakiś czas zaskakuje mnie pytaniem: „Mamo, kupisz mi kajak na Dzień Dziecka?”. W styczniu odpowiadam, że oczywiście. Niestety, zapominam uwzględnić jeden szczegół – mój syn ma słoniową pamięć. Co prawda, nie używa jej po to, żeby nauczyć się w końcu, w jakiej kolejności idą miesiące („mamo, a kiedy jest Dzień Dziecka?”). Za to listę wszystkich obiecanych prezentów ma w małym paluszku.

Reklama

Lista prezentów od A do Z

Mniej więcej w połowie maja sytuacja robi się naprawdę groźna. Syn orientuje się w końcu, że dzień dziecka tuż-tuż i wytacza najcięższe działa. Przychodzi raniutko do mojej sypialni i bez zbędnych wstępów (np.: „Dzień dobry, kochana mamo, jak ci się spało?”) strzela: „A pamiętasz, że mi obiecałaś kajak na dzień dziecka?”. Nic nie pamiętam! Nic takiego nie miało miejsca! Zanim zdążę usiąść, on przedstawia kompletną listę żądań.

Okazuje się, że od stycznia do maja zgodziłam się kupić mu na dzień dziecka nie tylko kajak, ale także bardzo wiele zestawów klocków lego, rolki, konsolę, nowy tornister (bardziej kwadratowy – czy ktoś wie, o co chodzi?), a także zabrać go do Legolandu, dokąd pojechał kiedyś kolega Julian i równocześnie na południe Niemiec, gdzie wyemigrowała sąsiadka Majka.

Matka vs. dzień dziecka

Czy ja jestem głupia? Albo lepiej nie mówcie… Muszę się z tego wszystkiego jakoś wyplątać i mam dwa wyjścia z sytuacji – albo w tym roku odwołają Dzień Dziecka, na co bardzo liczę, albo muszę negocjować darowanie części żądań. Przede wszystkim muszę się wykręcić z tych wyjazdów. Dla mojego syna nie jest problemem taka zależność, że Legoland jest w Danii, a południe Niemiec na południu Niemiec. No, przecież powiedziałam, że na dzień dziecka pojedziemy i tu i tu - nie rozumie, w czym jest problem?

Otóż, synu, w Legolandzie jest właśnie remont. Wszystko zamknięte! Przeczytałam na stronie, ale po niemiecku, więc nie zrozumiesz – uciekam się do kłamstwa, jak najgorszy tchórz. Syn jest bardzo rozczarowany, ale zaraz odzyskuje pogodę ducha, bo przecież jeszcze możemy pojechać do Majki. No, właśnie tak się składa, że Majka będzie wtedy w Polsce – to akurat święta prawda. Trochę kręci nosem, że ominie go 14-godzinna podróż pociągiem, ale cieszy się, że zobaczy się z Mają.

Zobacz także

Jak nie kupić kajaka

Ufff… połowa sukcesu. Teraz muszę przekonać syna, żebyśmy nie kupowali kajaka. To trudniejsze, niż się wydaje, bo łobuz już zaplanował, że przez całe wakacje będziemy pływać po rzece. Oznajmiam więc, jak gdyby nigdy nic, że z okazji dnia dziecka zabiorę go na piękny rejs kajakiem, który - dodaję cichutko - wypożyczymy. Cieszy się, chyba się nie zorientował. Grunt, że padło hasło kajak i że on - syn - znajdzie się w środku tego kajaka. Rozczarowaniem (którym już z kolei?!), że nie zabierzemy go do naszego średniej wielkości warszawskiego mieszkania, zajmę się później.

Rolki, konsola i bardzo dużo lego

Czyli teraz pozostaje mi jedynie kupić rolki, konsolę, kwadratowy tornister i bardzo dużo lego. Na to wszystko jestem jednak o jakieś 3 tysiące złotych za biedna. Zbieram się na odwagę, żeby powiedzieć synowi, że z tego wszystkiego możemy kupić tylko jedną rzecz, jeżeli w czerwcu mamy zamiar jeść. Przyjmuje to lepiej, niż się spodziewałam, a ja modlę się, żeby nie wybrał konsoli. Wybrał rolki. Alleluja! Niech żyje Dzień Dziecka!

Czy w przyszłym roku też będzie dzień dziecka?

W tym roku jakoś się udało, ale już w przyszłym także moja córka będzie wiedziała, co i jak i na pewno będzie miała swoje żądania. Jeszcze mam czas przekonać ją, że najlepsza na Dzień Dziecka jest książka i gałka lodów. A może w przyszłym roku odwołają?

Czytaj też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama