Kiedy spotkałyśmy się w kawiarni, przekrzykiwałyśmy siebie nawzajem. Nikt by o nas nie powiedział, że jesteśmy mamami. Chyba że posłuchałby naszej rozmowy. Było o dzieciach, mężach i... poczuciu winy. Każda z nas je odczuwała. Powody były niby różne, ale tak ostatecznie chodziło o to, że chyba jednak nie zawsze chce nam się być mamami! Brzmi strasznie?

Reklama

Baby blues – początki bywają trudne

Najmniejsze doświadczenie w poczuciu winy miała Basia – jej córeczka skończyła dopiero 3 miesiące. – Na początku, w szpitalu byłam zachwycona – wspomina – Całymi godzinami wpatrywałam się w śpiącą córcię. Byłam w euforii.
Ale kiedy Basia wróciła z dzieckiem do domu, zaczęła płakać po kątach. Pamiętam to bardzo dobrze. To do mnie dzwoniła zalana łzami. Żaliła się, że nie może spokojnie wyjść nawet do toalety, bo córka ciągle chce ssać. Że prawie w ogóle nie śpi, nie ma czasu na jedzenie, nie mówiąc już o takich ekstrawagancjach jak chwila na fejsie. Narzekała, że czuje się, jak w więzieniu – bez jakichkolwiek własnych praw, za to z mnóstwem obowiązków. Ale najbardziej przerażała ją myśl, że nie ma od tego odwrotu, że przecież, kiedy zostaje się mamą, to jest się nią do końca życia! Klasyczny baby blues.
Teraz Basia opowiada o tych wszystkich burzliwych emocjach ze spokojem. – Czuję, że najgorsze już za mną. Teraz będzie z górki – śmieje się.

Matka w depresji

– No nie wiem – wtrąca się do rozmowy Marysia. Właśnie uświadomiłam sobie, że widzę ją pierwszy raz od odwiedzin w szpitalu, po narodzinach jej synka. To niemożliwe – myślę – przecież mały ma już rok! A jednak. Mary opowiada nam o tym, co się wydarzyło przez ostatnie dwanaście miesięcy. Nie wiedziałam, że było jej tak ciężko. Zawsze, jak dzwoniłyśmy do niej z zaproszeniem na kawę, miała jakiś pretekst, by nie przyjść. A to jej mały zachorował, a to była już umówiona – nie miałyśmy pojęcia, że to tylko wymówki. Jak mogłyśmy nie zauważyć, że coś jest nie tak?
Marysia, tak, jak Basia, zaliczyła baby blues. Tyle tylko, że nie przeszedł jej po kilku dniach, a nawet tygodniach. Najpierw łudziła się, że to tylko hormony. Potem myślała, że to takie chwilowe obniżenie nastroju, no bo przecież nie ma czasu na odpoczynek, mało śpi, synek wieczorami ma kolki... „Każda mama musi to przejść” – myślała. – Czułam się beznadziejnie – opowiada Mary. – Najpierw dużo płakałam, ale potem to nawet łez mi zabrakło. Nic mi się nie chciało: snułam się po domu w starym dresie, nie malowałam się, nie dbałam o włosy. Straciłam apetyt, szybko zaczęłam chudnąć. Przez cały czas towarzyszył mi lęk o zdrowie synka – co chwila sprawdzałam, czy oddycha. Z drugiej strony, miałam ochotę nie reagować na jego płacz. Psychicznie wykańczały mnie też wizyty rodziny. Miałam wrażenie, że oni wszyscy wiedzą, że jestem złą matką. To był koszmar!
Marysia długo nie wiedziała, jak sobie pomóc. Pójście do psychologa wydawało jej się przyznaniem do porażki. A ona przecież zawsze była taka zaradna! Na wizytę w poradni namówiła ją jej własna mama. – To był początek końca moich problemów – z uśmiechem stwierdza Marysia. – Bez sensu tak długo zwlekałam z wizytą. Jestem pewna, że gdybym poszła do psychologa wcześniej, szybciej poradziłabym sobie z depresją.

Gdzie się podział mój entuzjazm?

Wysłuchałam opowieści Basi i Marysi bardzo uważnie. – Aż boję się narzekać na swoje problemy. Przy waszych wydają się takie banalne – stwierdziłam. – Co ty opowiadasz – wtrąciła się Baśka. – W końcu, od czego ma się przyjaciółki? Narzekaj do woli. To działa oczyszczająco.
Zaczęłam opowiadać. Mam długoletnie doświadczenie w byciu mamą (i to podwójną), więc miałam o czym mówić. Skarżyłam się, jak mało mam czasu dla siebie, jak na obiad czasem podaję gotowce, choć niby wiem, że to niezdrowe. Opowiedziałam, jak ostatnio nakrzyczałam na swoją młodszą córkę, że ciągle bałagani, i jaką poczułam się wtedy okropną matką, bo wiedziałam, że przesadzam, i te nerwy to nie przez nią, tylko przez moje zmęczenie.
Mówiłam długo, nikt mi nie przerywał. W końcu poczułam, że uszło ze mnie powietrze, że nareszcie udało mi się poskarżyć tak bez ogródek, bez poczucia, że ktoś mnie skrytykuje, osądzi, wyda wyrok. Uspokoiłam się i zamilkłam. – No proszę – pierwsza odezwała się Baśka – a ja myślałam, że tylko mnie nie udaje się być wzorową mamą. Naprawdę mi ulżyło. Wiecie, co to znaczy? Że nie ma ideałów! To fantastyczne! Od razu mi lepiej.

Odpocząć od macierzyństwa

– Tylko, czy to powinno nas pocieszyć? – zapytała retorycznie Marysia. I zaczęłyśmy rozważać, co by tu zrobić, by zmienić choć trochę nasze życie.

Zobacz także
  • Przede wszystkim obiecałyśmy sobie częstsze spotkania w kawiarni (nawet gdyby miały się ograniczać wyłącznie do narzekania na dzieci).
  • Trudno, czasem w naszych domach na obiad będzie pizza i wydamy parę złotych na opiekunkę. Zresztą w Stanach Zjednoczonych od lat młode mamy jeden dzień w tygodniu przeznaczają na wyjścia z domu i ten system sprawdza się doskonale! A więc będziemy brać przykład.
  • Doszłyśmy też do wniosku, że potrzebna jest nam rozrywka absolutnie przyziemna i próżna: wizyta u fryzjera, kosmetyczki albo choćby w cukierni – minimum raz w miesiącu.
  • Musimy także zadbać nie tylko o rozwój dziecka, ale i o swój! Więc od dziś czytamy więcej książek, chodzimy do kina lub teatru (najlepiej z partnerem!).

Czasem wystarczy ponarzekać

Miałyśmy dobry humor i niepostrzeżenie powróciłyśmy do tematu dzieci. Ale zamiast na nie narzekać, zaczęłyśmy się nimi przed sobą chwalić. Córeczka Basi, gdy się uśmiecha, ma śliczne dołki w policzkach, a jej najnowszym osiągnięciem jest „aaaaa”. Synek Marysi nauczył się właśnie chodzić. Moje córki dobrze się uczą, są ambitne i tak naprawdę bardzo pomagają mi w domu.
Gdy już wychodziłyśmy z kawiarni, dostałam od córki esemesa: „Zamawiamy pizzę. Zjesz z nami?”. Pewnie, że zjem!

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama