Macierzyństwo cz. 1

Na własnej skórze doświadczyłam, że macierzyństwo to ciężka praca. Prawdopodobnie najcięższa, jaką kiedykolwiek miałam, a w dodatku ten etat trwa do końca życia. Nie wiem jak Wy, ale ja nie miałam ambicji zostać pastelową mamusią z reklamy. Mimo to, rzeczywistość i tak mnie zaskoczyła. Syn tak szczelnie wypełnił moje życie, że z trudem przypominam sobie samą siebie z tamtego okresu. Oglądam na zdjęciach młodą dziewczynę w ciąży, potem z maleńkim dzieckiem i próbuję z nich ułożyć obraz osoby, którą byłam. Ale już nią nie jestem. Od września 2009 jestem kimś zupełnie innym - matką.

Reklama

Matki wzloty i upadki

Od tamtej pory stałam się podwójna. Nie w sensie fizycznym, bo wagę akurat zgubiłam szybko, karmiąc piersią często i długo. Stałam się odpowiedzialna za drugiego człowieka i odtąd, cokolwiek robiłam, musiałam mieć na uwadze mojego syna. Nawet, gdy wychodziłam gdzieś bez niego, cały czas miałam go gdzieś z tylu głowy. Szłam na zakupy - wracałam z nową porcją ubranek... dla niego. Szłam na kawę, wracałam z książeczką... dla niego. Dość późno odważyłam się pójść z nim do sklepu czy kawiarni. Bałam się, że... dziś właściwie sama nie wiem czego. Muszę przyznać, że przez większość czasu byłam po prostu przestraszona własnym macierzyństwem.

Nie wiedziałam wtedy, że niemowlę można zabrać wszędzie, gdzie się chce, nie wdając się z nim w dyskusje. Dopiero wyprawa z dwulatkiem czy trzylatkiem jest skomplikowana. Np. śpieszyłam się gdzieś, a syn akurat chciał przewracać psią kupę patykiem, przy okazji wysmarował nią swoje i moje buty, za nic w świecie nie chciał wsiąść do wózka, więc musiałam go nieść, jednocześnie pchając wózek, a psia kupa trafiała z jego butów na moją sukienkę. Takich sytuacji przeżyłam na pęczki, ale przy tym wszystkim dałabym się za niego pokroić.

Macierzyństwo cz. 2

Kiedy syn poszedł do przedszkola, zaczęło mi brakować małego dziecka. Czułam, że to pierwszy, maleńki kroczek do naszej przyszłej rozłąki. Pewnie, że byłam zmęczona - która matka nie jest? - i marzyłam o tym, żeby ktoś inny się nim zajął. Ale też byłam (i cały czas jestem!) do niego nieprzytomnie przywiązana. I wyobraźcie sobie, że po niespełna pięciu latach w nasz układ wkroczyła nowa osoba. Córka.

Reakcja syna na maleńką siostrę była bardzo dobra. Podobał mu się pomarszczony dzidziuś, sam chciał ją nosić i pchać w wózku, śmieszyło go, kiedy bekała po jedzeniu. Ale znacznie bardziej zaskakująca była moja reakcja na nowe dziecko. Ja się w ogóle nie bałam nią zajmować! Płakała? To nie koniec świata, trzeba ją było jakoś uspokoić. Miałam dosyć robienia okrążeń z wózkiem po pobliskim parku? Szłam gdzieś, gdzie mi się bardziej podobało, np. na Starówkę albo do muzeum. Kończyły się pieluchy? Nie taszczyłam wielkiej paki, jak poprzednio. Zamawiałam 100 sztuk przez internet.

Zobacz także
Reklama

Przy drugim dziecku zyskałam doświadczenie, matczyną mądrość i spokój, których tak bardzo brakowało mi za pierwszym razem. Zrozumiałam, co miała na myśli Anna Komorowska mówiąc w wywiadzie, że trzecie dziecko można już przewinąć w powietrzu i zawinąć w gazetę, jeśli akurat nie ma się pieluchy. Można, bo bycie matką wymaga po prostu trochę wprawy.

Reklama
Reklama
Reklama