Reklama

Niedawno moja ciężarna znajoma oznajmiła, że porody rodzinne to moda. „Moda?” – byłam zaskoczona. Bo ona przemija, a ja mam nadzieję, że porody rodzinne zostaną. Bo rodzić z kimś to nie jakiś tam trend, to niezwykłe przeżycie dla wszystkich. Potwierdza to Katarzyna Rzeszotarska, położna z Gdańska, która jest fanką wspólnego rodzenia.

Reklama

Czy zawsze warto namawiać partnera na poród rodzinny?

Rodzinny poród ma wiele plusów. Trwa krócej, przebiega harmonijniej, mniej nerwowo. Rodząca nie jest taka spięta, zestresowana, bo obecność kogoś bliskiego sprawia, że czuje się bezpieczniej, ma też poczucie, że w każdej chwili może liczyć na wsparcie.
W szpitalu, w którym pracuję, zdarzają się kobiety rodzące same, ale to są wyjątki. U nas normą jest, że kobieta do porodu idzie z kimś. Zwykle z partnerem. Oczywiście mają oni wątpliwości. Czy sprostają wyzwaniu? Czy nie zemdleją?

Czy mężczyzna na porodówce się sprawdza?

I to jak! Dlatego szkoda rezygnować z tych emocji, jeśli nie ma się stuprocentowej pewności, że nie chce się brać udziału w porodzie. Wiele par opowiada później, że wspólny poród był ich najpiękniejszym przeżyciem. Że zbliżył ich do siebie.

Przeczytaj: Historia taty, który uczestniczył w porodzie

A o co pytają panowie, gdy rozważają poród rodzinny?

„Czy na pewno muszę?”, „Co ja będę tam robić?” i „Czy będę musiał oglądać krew?”. Zdarza się, że obecność mężczyzny przy porodzie jest wymuszona. Wtedy atmosfera jest napięta. Partner wręcz przeszkadza kobiecie, a ta pewnie żałuje, że na niego naciskała. Dlatego jeśli on nie chce, to lepiej go nie zmuszać. Dla swojego komfortu.

Czy mężczyźni na porodówce rzeczywiście mdleją?

Zdarzyło mi się to dwa razy. I zawsze byli to postawni panowie, których trudno było „zebrać” z podłogi. Mdleją na widok krwi, ale to zadanie położnej, by mężczyźni jej nie widzieli. Rodzące nawet tego nie zauważają. Są tak skupione na bólu, skurczach...

Jeśli tak jest, to po co rodzącym kobietom osoby towarzyszące?

Rodzące potrzebują wsparcia nie tylko przed porodem, ale i po nim. Zresztą nie tylko ciężarna, ale też położne. Panowie dodają otuchy, masują swoje panie, ale i zaalarmują, gdy coś dzieje się z rodzącą. Co ciekawe, nawet jeśli para się umówi, że partner wyjdzie w czasie porodu, to on zazwyczaj zostaje, bo tak go wciąga akcja porodowa, że o tym zapomina.
Osoba towarzysząca kobiecie rodzącej na porodówce nie tylko pomaga, ale również rozładowuje napięcie.

A czy zdarzają się sytuacje komiczne, które wywołują uśmiech na twarzy?

Pamiętam wiele takich sytuacji. Na przykład wykończona rodząca próbowała się przespać między skurczami. Nie udało jej się zmrużyć oka, bo jej partner przerażony krzyczał, by ją budzić, by porodu nie przespała. Tłumaczyliśmy, by dał spokój żonie, bo porodu naprawdę nie da się przespać.
Inny pan... Poprosiliśmy go o przecięcie pępowiny, a on na to zaskoczony: „Ale dlaczego ja?”. Więc mówimy, że jest ojcem i że taki zwyczaj… Na co on: „A to co innego, to ja chętnie”. Nie miał już oporów.
Kiedyś pewien pan, gdy zauważył główkę malca, krzyknął, by ciągnąć to dziecko, bo wejdzie z powrotem. Aż wstał z tych emocji. Kupa śmiechu!

Warto przeczytać: Zdarzają się ucieczki z sali porodowej

[CMS_PAGE_BREAK]

Co najbardziej zaskakuje mężczyzn podczas porodu?

Pępowina. Myślą, że powinna być różowa, a tu biały sznurek... Co jeszcze? Wygląd dziecka. Wyobrażają sobie bobaski z reklam, a tu pomarszczony brzdąc, z główką zniekształconą, umazany mazią, krwią.
Jeden pan zgłaszał nawet reklamacje, że chciał dziecko, a nie kosmitę. Inny tak się ucieszył z pierworodnego, że stwierdził, iż jeszcze kilka porodów i będzie drużyna. Nie wiem tylko, co na to jego żona! A kolejny z powagą oznajmił: „O, nosek ma po listonoszu” i „Czy to na pewno moje?”.

A czy mężczyźni płaczą?

Jeszcze jak! Gdy usłyszą płacz dziecka i wtedy, gdy daję im go na ręce. Na początku się wzbraniają, że nie potrafią, że zrobią krzywdę… A gdy tak potrzymają dziecko w ramionach, poszukają podobieństwa („oczy po mnie, a włosy po tobie”), to później muszę się z nimi siłować, by zabrać je do karmienia.

Warto przeczytać: Matki i ojcowie – tacy sami jako rodzice czy różni?

Ktoś, kto nie widział narodzin, nie potrafi sobie wyobrazić, ile wysiłku trzeba włożyć w to, by dziecko pojawiło się na świecie...

Mężczyźni po takim wspólnym porodzie doceniają poświęcenie kobiety, to, ile z siebie dała, by ich dziecko się narodziło. Patrzą na swoje kobiety jak na bohaterki. Odjęliby im bólu, a nie mogą, więc czasem aż przesadzają z opieką. I nie obrażają się, gdy te krzyczą: „Następnym razem to ty rodzisz! Widzisz, co mi zrobiłeś?”.

Czy można jakoś scharakteryzować mężczyzn uczestniczących w porodach?

Są cztery typy mężczyzn na porodówce: nadgorliwiec, zrównoważony, położnik amator oraz niechętny.
Nadgorliwiec jest wszędzie i chce robić wszystko, nawet zastrzyki. Pomaga bez wytchnienia. To ten typ przeniesie żonę na rękach, gdy ta właśnie powinna chodzić. Zrównoważony nie narzuca się z pomocą, ale zrobi wszystko, o co się go poprosi. Jeśli trzeba, to przesiedzi przy żonie i kilkanaście godzin. Natomiast położnik amator poucza żonę, by oddychała wtedy, gdy ta zwija się z bólu (bo tak mówili w szkole rodzenia). Typ najtrudniejszy to niechętny. Jest na porodówce, bo go zmuszono. Krytykuje, krzyczy, poucza położne.

Reklama

Polecamy: Syndrom Kuwady, czyli tata w ciąży

Reklama
Reklama
Reklama