Moja historia o trudnych początkach poczęcia dziecka nie będzie o nieudanych próbach in vitro, poronieniach, lekarskich przeciwwskazaniach i innych przeciwnościach losu. Sama wiele razy (ze łzami w oczach) czytałam posty zamieszczone gdzieś na forum o kobietach, które nie potrafią poradzić sobie z utratą nienarodzonego dziecka. Jak zachować ma się matka, która w euforii patrzy na dwie wyraźne kreski na teście ciążowym, a po kilku tygodniach lekarz oznajmia, że płód obumarł? Nie ma dziecka. Jak opisać tęsknotę za kimś, kogo nawet nie widziało się na oczy... ale można było poczuć, że jest w środku. Jak?
Przeczytaj: Poronienie samoistne

Reklama

Wizja rodziny

Nie. Nie będę o tym pisać. Wolę opowiedzieć o tym, jak wieść o mojej ciąży i samo urodzenie dziecka zmieniło życie moje i męża. Poznaliśmy się przypadkiem. On przyjeżdżał do rodziny, a ja mieszkałam w sąsiedztwie. Teraz myślę, że prędzej czy później i tak byśmy na siebie trafili. Los chciał, że akurat w tamtym momencie, kiedy kończyłam liceum, nie bardzo wiedziałam, co mam dalej zrobić ze swoim życiem – pojawił się on. Miał jasno wyznaczone cele w życiu, marzenia, do których skrupulatnie zmierzał. Jednym z nich była rodzina, a w niej dzieci. Moje marzenia były inne. Ślub wzięliśmy po 2 latach znajomości. W kolejnych miesiącach było bardzo ciężko. Było kilka nieudanych prób odejścia z mojej strony, kłótnie, kłamstwa, nie ciche dni lecz całe tygodnie, częste wyjazdy do rodziców, u których zawsze znalazłam wsparcie. Byłam pewna, że nasz związek nie ma sensu, oboje nie potrafiliśmy porozumieć się ze sobą bez awantur, obarczania się wzajemnie winą.

Rozstanie nie wchodziło w grę

Jednak mąż nigdy nie pozwolił mi odejść. Za każdym razem, kiedy mówiłam, że to koniec, on powtarzał: „Nie po to przysięgaliśmy przed Bogiem, by teraz rozejść się z powodu braku tematów do rozmów”. Dla niego to był brak tematów, dla mnie posiadanie całkiem innego zdania w prawie każdej kwestii życia. Jednak między nami paliła się jeszcze iskierka, której żadne z nas definitywnie nie chciało zgasić.
Postanowiliśmy, że oboje weźmiemy urlop i wyjedziemy gdzieś razem na dwa tygodnie, a po tym czasie zdecydujemy, co dalej. Po miesiącu od wyjazdu zrobiłam test ciążowy, ot tak, bo siostra kupiła 3. Już na pierwszym wyszły jej dwie grube kreski, na drugim także. Trzeci oddała mnie. U mnie także – 2 wyraźne, czerwone kreski. Szybko pobiegłam do apteki , a w myślach powtarzałam: „Tylko nie to, nie teraz”. Kupiłam kolejny test. Wyszło to samo. Pozostało mi tylko cieszyć się, że będę mamą, nieważne czy z mężem, czy bez niego.

Dziecko nas zmieniło

Gdy byłam w ciąży, mąż starał się, by niczego mi nie brakowało - chodził do apteki, kupował witaminy, sam zaprojektował pokoik, pomalował ściany, kupił śliczne mebelki. Nie znałam go od tej strony, zaimponował mi. W ostatnim dniu słonecznego maja urodziłam owoc naszej próby pogodzenia się ze sobą. Mąż był przy porodzie, choć wcale o to nie prosiłam. Pomagał mi oddychać, masował plecy. Przez cały czas (czyli kilka godzin) trzymał mnie za rękę i mówił: „Jeszcze trochę, dasz radę, kocham cię”, a ja mimo bólu nie wierzyłam, że mówi mi to osoba, z którą jeszcze kilka miesięcy temu chciałam się rozstać. A kiedy przeciął pępowinę, dumnym, ale nieco przestraszonym głosem oznajmił: „Udało się! Jesteśmy rodzicami!”
Ta ciąża była nam potrzebna. Ja spełniłam marzenie męża o rodzinie, a on pokazał, że jest odpowiedzialny, opiekuńczy, czuły. Odkąd mamy synka, w naszym domu panuje sielanka. Gdybyśmy rozstali się po tym „ugodowym urlopie”, teraz bardzo żałowalibyśmy tej decyzji. Udało nam się zostać rodzicami i udało nam się uratować nasz związek. Warto było dać sobie jeszcze jedną szansę.

Reklama

Praca nadesłana przez Ewelinę Żurawską na konkurs: Udało się! Jesteśmy rodzicami!

Zobacz także
Reklama
Reklama
Reklama