Bicie dziecka stało się najważniejszym tematem naszych ostatnich redakcyjnych rozmów. Pojawił się on po publikacji tekstu Zbigniewa Stawrowskiego „Klaps to obowiązek rodziców", który ukazał się w "Rzeczpospolitej". Autor we wstępie pisze: „Sensem rodzicielstwa jest wspieranie dziecka na jego drodze dorastania ku odpowiedzialnej wolności. Symbolem takich właśnie rodzicielskich działań jest przysłowiowy klaps, który nie jest żadnym biciem, nie jest nawet czymś szkodliwym, lecz – przeciwnie – jest czynem o wysokiej wartości wychowawczej i dlatego zasługuje wręcz na pochwałę".

Reklama

Bicie dziecka jest złe!

W redakcji zawrzało. Piszemy o wychowaniu dzieci, więc temat nam jest szczególnie bliski. Każda z nas jest przeciwko karom cielesnym, więc byłyśmy wzburzone tekstem i tak jawną pochwałą bicia. Ale ten tekst nie tylko nas oburzył, ale także otworzył drzwi z napisem: „Dzieciństwo – niechciane wspomnienia".

Zaczęło się od tego, że któraś z nas pod nosem powiedziała: „Najczęściej sznurem od żelazka". „Nie, no co ty, najlepszy jest kabel od zapalarki gazu" – ktoś odpowiedział. „A pas? Stary, dobry pas?" – padło pytanie. Żeby była jasność: żadna z nas nie była bita w dzieciństwie. Przynajmniej nie metodycznie i regularnie, czyli często. Jakoś tak jednak wielu z nas zdarzyło się w dzieciństwie dostać klapsa, a nawet lanie...

Mama uderzyła mnie, bo nie chciałam zjeść

„Pamiętam tamten ranek. Siedziałam przy stole i nie chciałam jeść, bolał mnie brzuch i strasznie jęczałam. Mama spieszyła się do pracy, kilka razy krzyknęła, żebym się pospieszyła, a potem... uderzyła mnie w kark drewnianym chodakiem, który akurat miała założyć na nogę. Bardzo się przestraszyłam, bo to było takie niespodziewane. Czułam się upokorzona, że to niesprawiedliwe, bo ja naprawdę nie mogłam nic przełknąć. Ale mama kazała, więc zaczęłam jeść. Po paru kęsach wybiegłam do toalety, żeby zwymiotować. Okazało się, że mam rotawirusa i stąd ten brak apetytu..."

Dostałam lanie, bo nie usłyszałam taty

„Dostawałam czasem klapsy od rodziców, często obrywałam też od starszego brata, ale najbardziej zapadło mi w pamięć jedno lanie... paskiem. To był chyba początek podstawówki. Byłam niedaleko domu na boisku. Świetnie nam się grało w piłkę. Nie usłyszałam, że tata woła mnie na obiad. Wróciłam do domu, gdy już się ściemniło – w porze kolacji. W drzwiach stał wściekły tata i powiedział, że teraz dostanę za to, że udawałam głuchą i nie przyszłam, jak mnie wołał. Bolało, ale płakałam głównie dlatego, że naprawdę nie słyszałam. W zabawie straciłam poczucie czasu."

Zobacz także

Zobacz film: Bicie dzieci uczy...

Oberwałam za zjedzenie malin

„Podczas wakacji bawiłam się z koleżanką na jej działce. Miałyśmy chyba ok. 10 lat. Odkryłyśmy, że przy płocie wyrosły czerwone i żółte maliny. Zajadałyśmy się nimi ze smakiem, gdy nagle przyłapała nas mama Basi. Strasznie krzyczała, że nikt nie wydał nam pozwolenia na zjedzenie malin. Chwyciła smycz psa (wisiała na drzwiach domku z narzędziami) i zamachnęła się. Smycz przeleciała na wysokości twarzy. Oberwałyśmy obie. Pamiętam, że najbardziej przeraziło mnie to, że może mnie uderzyć ktoś obcy. Bo mama i tata mogą, to wiadomo..."

Niefortunnie oberwałam ścierką

„Przypominam sobie historię ze ścierką. Mama coś robiła w kuchni z wrzątkiem i bała się, że mnie poparzy, a ja kręciłam się jej pod nogami i nie chciałam pójść do pokoju, więc w końcu nie wytrzymała i przegoniła mnie ścierką. Pech chciał, że koniuszek ścierki trafił mnie w oko. Pamiętam, że była straszna afera: mieszkaliśmy z dziadkami, ja strasznie płakałam, mama była przerażona, a dodatkowo jeszcze wszyscy na nią wsiedli, jak mogła coś takiego zrobić, że dziecko mogło stracić wzrok itp."

Dostałam, choć nie zawiniłam

„Chodziłam do przedszkola prowadzonego przez zakonnice. Było drogie, prywatne i oblężone, trzeba było mieć znajomości, żeby się tam dostać. Jedna z zakonnic była straszna. Jeśli ktoś nie zjadł zupy, wrzucała do niej drugie danie. Kiedyś wrzuciła mi ziemniaki z jakimś kotletem do barszczu i kazała to zjeść, a ja zwymiotowałam do talerza. Wykręciła mi ucho tak, że zobaczyłam wszystkie gwiazdy. To był ostatni mój dzień w tym przedszkolu. Do dziś robi mi się zimno na widok zakonnicy w habicie."

Pas (prawie) zawsze był straszakiem

"Pas był w naszej rodzinie straszakiem. Gdy coś z bratem przeskrobaliśmy, słyszeliśmy: „Bo wezmę pas i zrobię porządek". Nie wiedzieliśmy, co ten pas może nam zrobić, ale na wieszaku wyglądał groźnie, więc cieszyliśmy się, że rodzice nie spełniają swoich gróźb.
Moi rodzice użyli pasa dwa razy w życiu. Dostaliśmy lanie w wieku 10 lat (ja) i 7 lat (mój brat), gdy sąsiad przyszedł poskarżyć na nas, że rozpaliliśmy ognisko na podwórku. Był wściekły, kłócił się z rodzicami. Gdy zamknęły się za nim drzwi, mama zdjęła pas i każde z nas dostało mocno po pupie. Później popłakała się, a jej humoru z pewnością nie poprawiła wiadomość, że z tym ogniskiem nie mieliśmy nic wspólnego, bo w tym czasie byliśmy z nią w domu. Gdyby tylko dała nam to wytłumaczyć...
To lanie doskonale pamiętam, zresztą ślad po pasie przez parę dni był widoczny. Pamiętam, że czułam bezradność – wściekłość mamy była ogromna, siła uderzenia też. Czułam niesprawiedliwość – uważałam, że żadne moje przewinienie nie zasłużyło na taką karę. Długo nie mogłam mamie tego wybaczyć. Dopiero po wielu latach, gdy sama zostałam matką, powiedziałam jej o tym. Wtedy też powiedziała mi, że ten pas był „spadkiem" po dziadku. I że tym pasem nieraz ona i jej rodzeństwo dostawało lanie. Wtedy, gdy była mała, obiecała sobie, że nigdy nie będzie biła swoich dzieci, ale – jak widać – nie do końca jej się to udało.
Czy ja biję swoje dziecko? Nie. Tylko raz uderzyłam ręką mojego syna (dałam mu klapsa). Nie pamiętam za co, nie pamiętam, czy w ogóle na niego zasłużył. Pamiętam tylko, że byłam wściekła i ten klaps pomógł mi rozładować napięcie. Czy syn to pamięta? Nie wiem, może dopiero po latach – jak ja z mamą – znajdzie odwagę, by o tym ze mną porozmawiać."

Dostałam za kłamanie

„Kiedy byłam w zerówce, zsiusiałam się w „szkolne" spodnie. Jedyne, o co się martwiłam, to żeby ukryć to przed moją mamą. Nie udało się, bo choć rozwiesiłam je na krześle, nie zdążyły wyschnąć do jej codziennej wieczornej kontroli naszych ubrań. Kiedy odkryła, że są mokre w kroku, kazała mi wstać z łóżka i powiedzieć na głos, czemu są mokre. Powiedziałam, że podczas zabawy wpadłam do rzeczki, która płynęła niedaleko szkoły. Wtedy wlepiła mi pierwsze klapsy za kłamstwo i powtórzyła, żebym się przyznała, co się naprawdę stało. Powtórzyłam to, co wcześniej: wpadłam do rzeczki. Dostałam kolejną porcję wychowawczych klapsów – i kolejną szansę, żeby powiedzieć prawdę. Trwałam przy swoim: rzeczka. One też się nie poddawała. Nie wiem, czy wtedy w końcu się przyznałam, czy nie. Pamiętam za to, że następnego dnia wykręcałam się przed lustrem w łazience, żeby podziwiać siniaki na pośladkach. Rok później mama zachorowała i zmarła, a wspomnienie tamtego bicia jest jednym z kilku, jakie mam o niej."

Kara – tak, bicie – nie

Tyle nasze historie. Wnioski z nich płynące? Że bicie często jest objawem frustracji i zdenerwowania osoby bijącej. Że bicie powoduje poczucie niesprawiedliwości, upokorzenia, strachu osoby bitej. Że z bicia najczęściej nie wyciąga się wniosków, jak wolno, a jak nie należy postępować. Zostaje tylko ślad w pamięci, który jest wstydliwy i nie chce się o nim pamiętać, tylko że zapomnieć się nie da...

Wiele osób twierdzi, że z tym krytykowaniem klapsów to mocno przesadzamy. Że czasem inaczej się nie da, że klapsy są lepsze niż bezstresowe wychowanie. A przecież nie chodzi o to, że za złe zachowanie dzieci nie wolno karać. Ale najpierw trzeba rozważyć, czy to zachowanie naprawdę było złe, potem zastanowić się, jak ukarać dziecko adekwatnie do przewinień, np. odbierając przywileje, wyciągając konsekwencje. A jeśli się uderzyło (bo i tak się zdarza, nie ma co się oszukiwać), to należy dziecko przeprosić, a nie podciągać klapsa pod tak zwaną szumnie „karę wychowawczą". Bo bicie jest po prostu złe – i żadna argumentacja tego nie zmieni.

Przeczytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama