Reklama

O 7.30 wbiegam zdyszana do przedszkolnej szatni, ciągnąc za sobą zaspaną Julkę. Zdejmuję jej czapkę,

Reklama

rozwiązuję szalik i wtedy do moich uszu zaczynają dochodzić zadziwiające dźwięki. Zepsuty silnik? Ryk lwa? Nie to tylko Staś kaszlnął dwa rzędy dalej. Z między kurtek wyłania się głowa Amelki – Cześć Julia! - woła do mojej córki jednocześnie ocierając rękawem zieloną wydzielinę przypominającą śluz ślimaka, która wydostała się z jej nosa i zaczęła zdobywać tereny wokół ust.
- Cześć Ada! - woła Julka do wchodzącego właśnie kolegi, który zanim cokolwiek odpowie wydaje z siebie ochrypłe dźwięki, po czym zaczyna pokasływać na tyle długo, że zaczęłam obawiać się, że wypluje własne płuca. Stojący obok tata zdawkowo rzucił do dziecka: Wszystko ok? - po czym nie czekając na odpowiedź dziecka (Adaś nie mógł przecież odpowiedzieć, bo wciąż pokasływał) zwrócił się do mnie: to alergia.

Wychodząc z przedszkola obstawiam, co przyniesie wieczór: katar, kaszel czy gorączkę? Po pracy koniecznie muszę udać się do apteki, tylko jaki syrop kupić – wykrztuśny, na suchy kaszel, uodparniający? Codzienne podawanie tranu może nie wystarczyć i przegrać starcie wobec zmasowanego ataku wszelakiego rodzaju przedszkolnych wirusów.
Tak wiem, że:

  • chorobę można złapać wszędzie,
  • dzieci chorują i nie powinnam panikować,
  • kaszel to nie koniec świata,
  • cieknąca z nosa wydzielina to nie płyn rdzeniowy, tylko katar.

Czuje jednak pewien dyskomfort myśląc o tym, że moje dziecko przebywa w zamkniętym pomieszczeniu, które coraz bardziej ostatnio zaczęło przypominać szpital niż przedszkole. Przecież to nie ma być przechowalnia?! Gdzie jest granica choroby dziecka? Czy dziecko z katarem powinno pozostawać w domu? Czy po antybiotykach można posłać dziecko do przedszkola?

Nie chcę wierzyć w dochodzące do mnie głosy otoczenia, o paniach przedszkolankach, które aprobują i zezwalają na przyprowadzanie dzieci chorych, robiąc to celowo, aby było jak najmniej dzieci w przedszkolu. Próbuję nikogo nie oceniać, choć w przypadku "mamusiek, które nie pracują, tylko siedzą w domu i oglądają TV, a dziecko z gilem i mokrym kaszlem siedzi w przedszkolu", ciężko nie poczuć złości.

Czy jestem nadwrażliwą i nadopiekuńczą matką?

Wchodzę do sieci, na forum i czytam: "Serio, są rodzice, którzy oczekują, że dzieci z takimi banalnymi i powszechnymi infekcjami będą siedzieć w domu? Przecież to jakiś absurd, bo wtedy przedszkola świeciłyby pustkami przez większa część roku. Dlaczego dzieci, które nie mają aktywnej (gorączka, bóle głowy, rozbicie itp.) infekcji nie powinny chodzić do przedszkola?"

Jak wygląda chore dziecko?

Z wielu wypowiedzi rodziców tworzę ogólny zarys dziecka chorego, czyli takiego, które powinno pozostać w domu. Do objawów choroby gwarantującej dzień (lub kilka dni) wolny od przedszkola należą:

  • gorączka (powyżej 38 stopni),
  • bóle głowy,
  • rozbicie, płaczliwość (moja córka chyba codziennie powinna pozostawać w domu),
  • biegunka (więcej luźnych stolców niż 3 w ciągu kilku godzin),
  • wymioty,
  • wysypka, która może sugerować np. ospę, różyczkę itp.
Reklama

Nie znalazłam tam kataru i kaszlu, a mimo to wcale nie czuję się spokojniejsza. A ty, posyłasz dziecko z katarem czy kaszlem do przedszkola?

Reklama
Reklama
Reklama