7-letni Filip w piątek 1 czerwca wyszedł pobawić się z innymi dziećmi w pobliżu swojego domu przy ul. Wspólnej na poznańskiej Wildzie. Po powrocie miał na ciele ślady, jakby wpadł w jakieś zarośla lub chwasty. Rodzice nie wiedzieli, co naprawdę stało się chłopcu. Kiedy następnego dnia na ciele Filipa pojawiły się bąble i zaczerwienienia, zaczęli sprawdzać, co mogło być przyczyną. Podejrzewali, że chłopiec został poparzony przez trującą roślinę o nazwie barszcz Sosnowskiego.

Reklama

Ślady na ciele wskazywały na poparzenie barszczem Sosnowskiego

Na skórze Filipa następnego dnia po zdarzeniu pojawiły się bąble, pęcherze i zaczerwienia. Tego dnia był on akurat z rodziną poza miastem – dużo przebywał na słońcu i pluskał się w jeziorze. Wszystko wskazywało na to, że ślady na ciele to wynik kontaktu z barszczem Sosnowskiego – rośliny, która powoduje silne oparzenia, nasilające się właśnie na skutek wystawienia skóry na promienie słoneczne. Co gorsza, stan chłopca coraz bardziej się pogarszał, a rany nie goiły mimo że rodzice możliwie szybko zastosowali pierwszą pomoc po poparzeniu barszczem.

W niedzielę, dwa dni po wypadku, Filip trafił do miejscowego szpitala. Na miejscu lekarz potwierdził, że skóra wygląda jak po poparzeniu barszczem Sosnowskiego. Postanowiono więc zbadać, czy to faktycznie barszcz, tym bardziej, że roślina była jedynie zabezpieczona prowizorycznie taśmą i istniało ryzyko, że kolejne dzieci zostaną poparzone.

F/Dorota Wrońska

Tak może wyglądać skóra po poparzeniu barszczem Sosnowskiego
Zdjęcia: Facebook/Dorota Wrońska

To jednak nie barszcz Sosnowskiego

Na miejsce, gdzie chłopiec został poparzony, udali się funkcjonariusze straży miejskiej wraz z profesor łąkoznawstwa. Profesor uznała, że na tym terenie, który został zabezpieczony taśmą, nie ma barszczu Sosnowskiego. Należy zatem gdzie indziej szukać rośliny, która poparzyła chłopca.

Zobacz także

Jak na razie nie wiadomo, czy Filip został poparzony barszczem Sosnowskiego, ale w innym miejscu, czy może do oparzenia doszło na skutek kontaktu z inną trującą rośliną. Sprawa powinna być jednak rozwiązana jak najszybciej, żeby nie doszło do kolejnych wypadków. Filip, choć od zdarzenia minęły już dwa tygodnie, wciąż ma na ciele niezagojone rany, a na dwór wychodzi dopiero, gdy słońce przestaje operować, żeby nie powodować ponownego nasilenia się objawów poparzenia.

Źródło: gloswielkopolski.pl​

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama