Reklama

Jedni przyjmują pod swój dach rodziny uchodźców z Ukrainy. Inni spędzają całe dnie na granicy i angażują się w pomoc uciekającym z objętego wojną kraju. We wskazane miejsca noszą wszystko to, co mogą: ubrania, pieluszki, jedzenie, leki na przeziębienie. Wiele osób poważnie nadszarpuje swój budżet i… siły. Mimo to mogą pojawić się wyrzuty sumienia i myśli: „Pomagam za mało”. Zdarza się, że myślą tak również osoby, których stać jedynie na symboliczną pomoc: kilka paczek herbatników, opakowanie ryżu czy makaronu wrzucone do specjalnego koszyka w markecie.

Reklama

Dr Pietrusińska: „Pomagając, trzeba dbać o siebie”

Jak podkreśla dr Marta Jadwiga Pietrusińska, pedagożka i socjolożka z Uniwersytetu Warszawskiego, warto mieć świadomość, że nasze wsparcie będzie potrzebne jeszcze przez dłuższy czas.

To nie jest sprint. To maraton. Pomagając, trzeba dbać o siebie” – mówi dr Pietrusińska, zaznaczając, że sił musi nam starczyć prawdopodobnie jeszcze na bardzo długo. Nasza ekspertka podaje przykład prosto z pokładu samolotu – zgodnie z instrukcją maseczkę tlenową najpierw powinna założyć na twarz mama, dopiero potem może założyć maskę dziecku, które ma pod opieką. By móc się zajmować dzieckiem – sama musi żyć.

„To, że teraz nie stać kogoś na udzielenie pomocy, nie znaczy, że nie przyjdzie czas, gdy będzie mógł wesprzeć potrzebującą osobę w przyszłości. Może okazać się, że nasz uśmiech lub potrzymanie za rękę jeszcze będzie znaczyło bardzo dużo” – wyjaśnia dr Pietrusińska.

Tym bardziej że najtrudniejsze być może dopiero przed nami. Kiedy do uchodźców dotrze, że nie wrócą na święta wielkanocne do domów. Kiedy okaże się, że nawet koniec wojny nie będzie oznaczał automatycznego powrotu do „normalności”. Według naszej ekspertki, jeśli na to nałoży się jeszcze wypalenie Polaków – może być nam wszystkim naprawdę trudno.

(Trudna) sztuka pomagania

Pozornie to oczywiste: osoba, która nie ma zbyt wiele pieniędzy, nie może przeznaczać większości domowego budżetu na zakupy dla uchodźców. Tak jak osoba, która ma rodzinę i pracuje zawodowo nie może poświęcać większości dni w tygodniu na wolontariat…

Dlaczego więc w aptekach widzimy emerytów, którzy kupują kartony lekarstw dla uchodźców, co chwilę pytając zmieszanym głosem farmaceutkę: „Czy rachunek przekroczył już 100 złotych?” (a ostatecznie kończy się na dużo wyższej sumie, bo jeszcze lizaczki, jeszcze syrop, jeszcze plasterki, itp.)? Jak to się dzieje, że wielu z nas, nie bacząc na ograniczony metraż, przyjęło pod swój dach rodzinę uchodźców?

Chociaż lubimy myśleć, że to wszystko dlatego, bo mamy dobre serce… psychologia tłumaczy to trochę inaczej.
„W obliczu zagrożenia, jakim jest wojna, nasze emocje domagają się regulacji – chcemy przytłumić strach, bezradność, bezsilność wobec ogromu zła. Rzucając się w wir pomocy, zyskujemy złudne poczucie kontroli nad tym, co się dzieje. Dlatego tak często pomagamy kompulsywnie, chaotycznie, kosztem własnego zdrowia, czasu, budżetu” – tłumaczy dr Pietrusińska.

5 rad dla osób, które mają wyrzuty sumienia, że za mało pomagają:

  • Pomaganie to nie zawody, w których wygrywa ten, kto pomoże „więcej”.
  • Porównywanie się z pomagającymi, którzy mają więcej pieniędzy, czasu i możliwości, nie ma sensu.
  • Pomagajmy odpowiadając na aktualne, realne potrzeby uchodźców.
  • Nie oczekujmy, że za pomaganie otrzymamy „nagrodę”, której mniej lub bardziej świadomie oczekujemy.
  • Oswójmy się z myślą, że uchodźcy będą potrzebować naszego wsparcia jeszcze bardzo długo.

Zobacz także:

Reklama
Konsultacja merytoryczna

dr Marta Jadwiga Pietrusińska

Pedagożka i socjolożka specjalizująca się w relacjach międzykulturowych oraz w pracy z osobami z problemem uchodźczym, Uniwersytet Warszawski
Reklama
Reklama
Reklama