Swoich (wtedy jeszcze przyszłych) teściów poznałam dokładnie 7 lat temu w Wielkanoc. Do dziś mam odruch wymiotny na samą myśl o zapachu perfum „pani mamy” wymieszanych z wonią majonezu i jaj na twardo… Ale żeby chodziło tylko o to!

Reklama

Pierwsza Wielkanoc

To śniadanie było egzaminem na to, czy pasuję do jej wyobrażeń o synowej idealnej. Pytania dotyczyły rozmaitości. Począwszy od tego, czy chodzę do kościoła (nie), aż po to, czy czeszę frędzle w dywanach (nie, w moim domu rodzinnym nie było dywanów z frędzlami). Nie zdałam. Widziałam po pełnych zdumienia spojrzeniach rzucanych na Radka.

„Mama bywa męcząca, ale nie przejmuj się” – powiedział Radek, kiedy odwoził mnie do domu. Zachowanie jego mamy tłumaczyłam sobie wtedy dobrymi intencjami, tym, że wyszło, jak wyszło, tylko dlatego, że bardzo zależało jej, by wyszło dobrze.

Było coraz gorzej

Tylko że było coraz gorzej. Kiedy braliśmy ślub, byłam już pewna, że ta kobieta mnie nie znosi. I wcale się z tym nie kryje. Uznałam, że nie ma sensu się tym przejmować. Mieszkaliśmy oddzielnie, więc nie musiałam znosić jej zachowania na co dzień. Jej ulubioną zabawą było udawanie, że mnie nie widzi i nie słyszy – zarówno gdy byłyśmy same, jak i podczas spotkań w większym gronie.

Ze względu na Radka, który bardzo kocha swoją mamę, postanowiłam nie kopać się z koniem. Problem zaczął się, kiedy urodziłam Stasia.

Zobacz także

Dziwne dziecko

Teściowa przychodziła każdego dnia, by zobaczyć wnuka i to, jakie kardynalne błędy popełniam w kwestii bycia matką. Po pół roku, kiedy pewnego dnia zrobiła mi wykład o tym, że snuję się po domu jak ślimak – coś we mnie pękło i wyprosiłam ją. To było latem i przez pół roku, do Bożego Narodzenia, miałam wreszcie święty spokój. W Wigilię wypadało podzielić się opłatkiem, więc się pogodziłyśmy i nawet było trochę lepiej.

Minęły trzy lata. Staś poszedł do przedszkola, wróciłam do pracy. Już wtedy wiedzieliśmy, że z naszym synkiem nie wszystko jest w porządku. Rozwijał się, był kochany, piękny i bardzo mądry, ale jak to mówiła moja teściowa: „dziwny”. Był „dziwnym dzieckiem” przeze mnie, bo ona, kiedy miała podobne problemy z własnym synem, wiedziała co robić, a ja nie.

Wyzywać, bić, upokarzać

Oczywiście całkowicie wyparła ze świadomości, że biła Radka od maleńkości. Tylko że Radek to pamiętał. Podczas jednej z wizyt, kiedy zaczęła się mądrzyć, że dziecko udaje, by nami manipulować, i powinniśmy wreszcie coś zrobić, bo Staś jest bardzo niegrzeczny, Radek powiedział: „Może powinniśmy go wyzywać albo wlać mu wlać kablem od żelazka i w ogóle tłuc jak wy mnie? Po plecach, po głowie, gdzie wlezie?”.

Teściowa nie skomentowała. Jednak niemal za każdym razem powtarzała, że Staś jest takim samym dzieckiem jak Radek, tylko jest niewychowywany i przez to „głupieje coraz bardziej”.

To był dla nas szok

Kilka miesięcy później dyrektorka przedszkola zaprosiła mnie na rozmowę z przedszkolną psycholog. Zaproponowały zajęcia z integracji sensorycznej i zasugerowały, by zrobić Stasiowi diagnozę w Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej. Tak na wszelki wypadek, żeby wykluczyć poważniejsze problemy z emocjami. Synek nie znosił dotyku dzieci, mycia zębów, hałasu. Jego rozwój poznawczy był za to na wyjątkowo wysokim poziomie – znał mnóstwo słów, miał znakomitą pamięć. Zaskakiwał wiedzą na temat nazw ptaków i roślin.

Przecież wiedziałam… Znałam swoje dziecko. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że może dotyczyć go jakaś dysfunkcja związana ze spektrum autyzmu. Zaczął chodzić na SI. Do poradni zgłosiliśmy się z nim dwa lata później. Okazało się, że nasz synek jest „wysoko funkcjonującym dzieckiem w spektrum autyzmu”. To był dla nas szok.

Radek też…

Musieliśmy wypełnić masę kwestionariuszy, rozmawialiśmy z wieloma specjalistami. Okazało się, że mój mąż prawdopodobnie borykał się w dzieciństwie z tymi samymi problemami, co Staś. I kiedy żartowaliśmy, że jest klasycznym przypadkiem programisty komputerowego z autyzmem – nawet nie mieliśmy pojęcia, jak bardzo to nie było śmieszne.

Wtedy ją znienawidziłam. Teściową. Za to, że go biła. Tylko po to, żeby go nauczyć dobrych manier, grzeczności, niestawiania się. Pasem, kablem, pięścią. Że w ten sposób wytresowała w nim zachowania „pożądane”, co zamieniło dzieciństwo Radka w piekło. Późniejsze kłopoty w szkole, złe oceny – również były powodem do lania. Przecież musiał iść na studia…

Nic się nie stało?

Przed nami Wielkanoc, podczas której prawdopodobnie będę ignorowana. Za to mój 5-letni syn będzie ścigany do przytulania przez wyperfumowaną (tymi samymi perfumami co zawsze) babcię. Będzie starał się być jak najdalej od niej, bo nie lubi mocnych zapachów ani jej głaskania. Dlatego mój mąż znów usłyszy, że buntuję Stasia przeciw babci. Że nie potrafimy go wychować. Że uwierzyliśmy w bajki, których naopowiadali nam jacyś nawiedzeni ludzie, by wyciągnąć od nas pieniądze.

Nienawidzę jej.

Niech już będzie po tych świętach. Jak to się mówi: Alleluja i do przodu, do naszego domu, gdzie jest ciszej, spokojniej, gdzie nikt nikogo nie uderzył ani nie upokorzył. I gdzie moje dziecko może czuć się bezpiecznie i spokojnie uczyć się tego, że… świat może być przyjazny.

Radkowi nikt w tym nie pomagał. Za każdym razem, kiedy o tym pomyślę, mam łzy w oczach. On wszystko jej wybaczył, tłumaczy ją, że skąd mogła wiedzieć... Ja jej nie wybaczę nigdy.

Kasia

Piszemy też o:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama