Wiele razy nabrałam się na tytuły tekstów blogowych typu: „Nie kocham swoich dzieci tak samo”. A potem okazywało się, że to tylko haczyk… Bo autorki kochały swoje dzieci, tylko że jedno bardzo, a drugie jeszcze bardziej. Liczyły na czytelniczki-matki jak ja? Szukające w sieci historii kobiet, które naprawdę nie kochają swoich dzieci tak samo? Żeby im dowalić: „Myślałaś, że ja też jestem wybrakowana? Nic z tego! Ja jestem świetną matką, ty – żadną”.

Reklama

Tabu, co?

To temat tabu, co? Wiem, bo nie rozmawiam o tym nawet z najbliższymi koleżankami. Chciałam, ale patrząc, jak się zachowują – odpuszczałam. Pewnego razu, kiedy byłam już w drugiej ciąży, przyjaciółka zaczęła uspokajać mnie, żebym nie martwiła się, jeśli z początku nie będę nic czuła do drugiego dziecka. Myślałam przez chwilę, że wreszcie będę mogła jej powiedzieć o tym, że nie zdążyłam jeszcze pokochać pierwszej córki… Ale zaraz usłyszałam, że po kilku tygodniach poczuję tę magiczną więź również z drugim dzieckiem. I odpuściłam temat.

Wkrótce potem okazało się, że drugie dziecko – mimo obaw – pokochałam od razu. Pierwszej córki nie kocham do dziś, choć ma 9 lat.

Nie sądziłam, że będę miała dziecko…

Zawsze wydawało mi się, że nie nadaję się do bycia matką. Że to wyższa szkoła jazdy niż uprawa ogrodu i domowych roślin, hodowla szczurów i rybek, behawiorystyczne treningi z psem. We wszystkich tych rzeczach jestem świetna. To moje pasje odkąd pamiętam. Ale poznałam Krzyśka i po pięciu latach postanowiliśmy wziąć ślub. On chciał mieć dziecko. Zgodziłam się, bo mu zaufałam. Że wszystko będzie dobrze.

W ciąży czułam się dobrze. Jestem biologiem, więc może dlatego wszystkie te zmiany fizyczne przyjmowałam jako coś naturalnego? Po porodzie moja opieka nad Julką miała w sobie więcej z naturalnego instynktu niż uczucia. Podchodziłam do tematu zadaniowo: nakarmić, potrzymać na rękach, odłożyć. Nie byłam mamą, która biegła, słysząc najcichszy płacz. Nie byłam mamą, która aportuje rzucane na podłogę zabawki. Nie szczebiotałam.

Zobacz także

Byłam wściekła, kiedy szczur ugryzł niespełna roczną Julkę w palec. Nie na szczura, a na Julkę, bo robiła wszystko, by do tego doprowadzić. Pogryzł ją lekko, ale mąż szalał, kazał mi oddać szczury. Na szczęście udało mi się szybko nauczyć ją, że nie dotyka się rzeczy mamy.

Julia całą pulę rodzicielskiego ciepła dostawała od Krzyśka. To chyba też nie pomogło w naszych matczyno-córczynych relacjach. Chwilami byłam zazdrosna, że Krzysiek tak się nad małą cacka, że ją rozpieszcza, tuli. Miałam wrażenie, że Julia tego ode mnie wcale nie potrzebuje. Rosła i była coraz bardziej samodzielna, coraz ładniejsza i coraz bardziej bystra. Świat kochał ją coraz bardziej.

…a już na pewno nie dwoje

Nie, nie cierpiałam, kiedy oddawałam ją do żłobka. Już wcześniej z wielką ulgą oddawałam ją pod opiekę jednej lub drugiej babci. Miałam wrażenie, że Julce bardzo to odpowiada. Babcie tuliły, znosiły humorki, chuchały na stłuczone kolanka, czytały książeczki. Mama – nie. W domu do poduszki Julka słucha do dziś audiobooków albo czyta jej Krzysiek.

Kiedy dowiedziałam się, że jestem w drugiej ciąży, po prostu się z tym pogodziłam. Ciąża znów minęła jako coś najbardziej naturalnego na świecie, podobnie poród. Jakie było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam moją drugą córkę i… pokochałam to brzydactwo najbardziej na świecie.

Jedna córeczka tatusia, druga córeczka mamusi

Marysia jest taka inna niż Julia.

Julia – jest małą manipulantką, rodzajem „cygańskiego dziecka”, któremu wszędzie dobrze. Marysia naprawdę mnie potrzebuje. Julia jest śliczna. Marysia – mimo że obiektywnie rzecz biorąc nie jest nawet ładna, to dla mnie jest najpiękniejsza.

Marysia dziś ma 6 lat, jej starsza siostra – 9. Przyjęło się, że starsza jest córeczką tatusia, a młodsza – córeczką mamusi. O tym podziale w rodzinie i wśród przyjaciół mówi się z uśmiechem na ustach…

Kiedy starsza się przewróci albo czegoś chce, woła: „Tato!”. Od zawsze. Młodsza zawsze woła mnie. Nawet nie byłam tego świadoma, teściowa mi powiedziała. Wtedy dotarło też do mnie, że starszą córkę kocha chyba cały świat, a młodszą – tak naprawdę kocham tylko ja.

W każdym razie: nie wierzę, że jestem jedyna na świecie. Możecie sobie czytać stosy bajek na temat magii matczynej miłości, która zawsze jest taka sama. Idealna, jak z reklamy serka do smarowania chrupiących bułeczek. Gdybyście jednak pewnego dnia uznały, że jest inaczej – nie ma co wpadać w paranoję. Nie możemy się zmusić do kochania swoich dzieci tak samo – nawet jako te święte, polskie matki. Z chwilą gdy ktoś zaczyna tego od siebie wymagać – zaczyna się oszukiwać.

Czy jestem dobrą matką? Pewnie trochę tak, a trochę nie. Jedno jest pewne: jestem ze sobą szczera.

Majka

Piszemy też o:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama