Reklama

Nie wszyscy rodzice cieszą się z otwarcia szkół. W kontaktach z rówieśnikami i nauczycielami dostrzegają śmiertelne zagrożenie dla swoich dzieci. Czy rosnąca liczba zakażeń i zgonów z powodu koronawirusa powinna skłonić rządzących do całkowitego zamknięcia placówek?

Reklama

Nie puszczę dziecka do szkoły, przecież to wylęgarnia wirusa!

„Chciałam podzielić się z Wami moim oburzeniem i kompletnym niezrozumieniem działań polskiego rządu. Sytuacja w kraju jest tragiczna, przepełnione szpitale, brak miejsc na oddziałach pediatrycznych, zgony i coraz więcej przypadków omikronu. A tu co? Otwierają szkoły, jak gdyby nigdy nic. Wszystkie dzieci, nieważne, czy chore, czy zdrowe (przecież nikt tak naprawdę tego nie sprawdza) mieszają się ze sobą i wymieniają zarazkami. Jeszcze w grudniu u syna w klasie było kilka katarów, bolących gardeł i kaszlów. I co z tego, skoro nikt nie pofatygował się i nie zrobił im testu na COVID? Bo to podobno zwykłe przeziębienia. Rodzice chyba myślą, że koronawirus ich szczęśliwie ominie!

Tymczasem jest źle i będzie gorzej. Nie rozumiem rodziców, którzy tylko czekali, aż będą mogli wypchnąć dzieci do szkoły. Jeszcze żeby je pozaszczepiali. Ale z tego, co mi wiadomo, mój syn jest jedynym dzieckiem w klasie po szczepieniu. Inni się boją. Boją się szczepienia, a nie COVIDU – przecież to obłęd! I ja mam posyłać tam dziecko?! Niech ktoś wreszcie pójdzie po rozum do głowy i pozamyka te wylęgarnie wirusów, bo nigdy nie poradzimy sobie z pandemią.

Otwarcie szkół – tak, ale dopiero jak liczba zakażeń spadnie, w szpitalach zrobi się luźniej, a większość rodziców zmądrzeje i zaszczepi dzieci. My na razie siedzimy w domu. Zastanawiam się nad edukacją domową.”

Alicja

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama