Polski misjonarz uratował noworodka - to cud i dowód siły dotyku!
Chłopiec urodził się bez oznak życia. Żyje dzięki nieprawdopodobnemu oddaniu duchownego. Otrzymał niesamowite imię upamiętniające jego narodziny.
Mała wioska Ngaoundaye, w Republice Środkowej Afryki to miejsce, gdzie misję pełni brat Maciej Jabłoński. Przed wyjazdem z kraju był fizjoterapeutą drużyny juniorów Śląska Wrocław. W zeszłą sobotę został pilnie wezwany do bardzo trudnego porodu.
Mały cud w Ngaoundaye
Maleństwo urodziło się bez oznak życia, z pępowiną owiniętą wokół szyjki. Mimo podjętej reanimacji, z każdą minutą traciło szanse na życie. Przywrócenie dziecku oddechu tylko na krótka chwilę poprawiło sytuację, stan chłopca nadal był krytyczny.
Liczono się z jego śmiercią. Misjonarz udzielił noworodkowi chrztu świętego. Nadał mu imię Marveille de Dieu Mathias, czyli Cud Boży Maciej. Cud Boży - bo to cud że żyje, a imię po duchownym, który go ratował.
Ciepło ludzkiego ciała czyni cuda
Z każdą minutą ciałko maleństwa traciło coraz bardziej temperaturę. Chłopiec miał oznaki hipotermii. Medycy owinęli go kocem i obłożyli butelkami z ciepłą wodą – to jednak nie pomogło ocieplić ciałka. Na szczęście duchowny nie stracił zimnej krwi i zachował się jak najbardziej oddana matka..
Postanowił ratować maleństwo ciepłem własnego ciała. Położył dziecko na swojej gołej klatce piersiowej i brzuchu i w ten sposób zaczął je ogrzewać. Było to klasyczne kangurowanie, jakie stosuje się m.in. w przypadku wcześniaków. Ciało dorosłego działa wówczas niczym naturalny inkubator, wspomagając procesy życiowe maleństwa. Taki kontakt fizyczny uspokaja dziecko, daje poczucie bezpieczeństwa, łagodzi szok związany z porodem.
Dzięki Facebookowi dokładnie wiemy, jak przebiegał dramat ratowania dziecka. Na swoim profilu ojciec Jabłoński zamieścił posta dokładnie go opisującego. Błyskawicznie rozszedł się dalej - przez dwa dni został udostępniony 12 tysiącom osób.
Afryka potrzebuje pomoc
Wydarzył się cud, maleństwo przeżyło. Komentarze pod postem pełne są wielkich czerwonych serduszek, słów podziwu i wsparcia. Piszą także rodzice, którzy w podobny sposób ratowali swoje dzieci. - Dokładnie tam samo ratowałam swojego syna, bo inkubator nie pomagał i położna wymyśliła coś takiego. Dziś ma 17 lat – napisała jedna z kobiet.
W Afryce jest wiele biedy i ta historia jest tego kolejnym dowodem. Gdyby tamtejsze szpitale były wyposażone w odpowiedni sprzęt narodziny Marveille de Dieu, mogłyby nie mieć tak dramatycznego przebiegu. Kontakt skóra do skóry miał zastąpić inkubator, którego brakuje w afrykańskim szpitalu.
Misjonarz prosi o wsparcie tamtejszego szpitala. Potrzebne są: inkubator, defibrylator z monitorem, aparat USG, RTG oraz dwa koncentratory do tlenu. - Wiem, że proszę o wiele, ale wiem też, że wszystko jest możliwe - napisał na Facebooku.
Jest już odzew. Na portalu zrzutka.pl udało się internautom zgromadzić już ponad 42 tys. złotych. Do Afryki jedzie koncentrator do tlenu. Jak napisała pani Paulina Szubińska-Gryz, "koncentrator właśnie zmierza do Krakowa, a potem do Brata Macieja na misję do Republiki Środkowoafrykańskiej, na ostry dyżur pediatryczny. Kupiliśmy go wraz z mężem do spółki z rodzicami śp. Maksia...".
Dziękujemy misjonarzowi za dobro, które czyni dla słabszych i potrzebujących pomocy oraz wszystkim, którzy odpowiedzieli na jego prośbę.
Źródło: Aleteia