Reklama

Było miło. Ale od początku roku przedszkolnego jestem w szoku. Jak wiele matek przeżywa wszystko bardziej niż 3-letnie dzieci! Dorosłe kobiety, a jakby nie zdawały sobie sprawy, że ich niepokój i nieufność udzielają się dziecku. Po co te trzęsące się ręce i łzy w oczach? Kiedy patrzę na mamy, które rano odprowadzają swoje dzieci do przedszkola, myślę sobie: „Kurczę, przecież właśnie tak muszą się zachowywać kobiety, które zostawiają dziecko w Oknie Życia”.

Reklama

Przedszkole to nie góry skaliste ani puszcza

Może wydam wam się bezduszna, nierozumiejąca elementarnych zasad rodzicielstwa bliskości, (nad)wrażliwości waszych dzieci, ale… Przedszkole to nie Okno Życia. Ani szczyty gór skalistych, gdzie składacie niemowlę na ofiarę dziwnym bóstwom i na pożarcie sępom. Ani puszcza pełna wilków, dzików i niedźwiedzi.

Nie musicie wracać za 3 godziny, by jak najszybciej ratować swoje dziecko przed chłodem, głodem i samotnością. Ale wiele z was uważa, że to wasz obowiązek. I święte prawo. Tylko co mają powiedzieć matki, które nie siedzą w domach, gryząc palce, bo np. muszą iść do pracy?

Czy mam się w pracy zastanawiać, jaki podstęp kryje się za prośbą wychowawczyń, by odbierać dzieci dopiero po podwieczorku? Że może to dlatego, że przedszkolanki mają taki chytry plan, że dopiero po podwieczorku zaczynają być profesjonalne i miłe?

Nasze dziecko nie rozumie…

Moja szefowa i szef męża wiedzieli, że w sierpniu mamy adaptację Marysi. Rozumieli, że to dla nas ważne. Ale mimo że oboje mamy naprawdę fajnych przełożonych, nie możemy sobie pozwolić, by powiedzieć im: „Słuchaj, muszę jeszcze pozabierać małą z przedszkola wcześniej, może jeszcze przez miesiąc, może przez pół roku, może nawet przez najbliższy rok”.

Dogadałam się z szefową, że zaczynam pracę o godzinę wcześniej i kończę wcześniej. Żeby odbierać Marysię o 16. Mąż zaprowadza córkę na śniadanie, są w przedszkolu 8.45 (po czym jedzie prosto do pracy, na 9, gdzie jest do 17).

Marysia lubi przedszkole. Ale nie rozumie, dlaczego nie przychodzimy po nią po obiadku. Obiadek jest o 11.30 i właśnie wtedy zaczyna się wielkie zabieranie dzieci z przedszkola…

Prawo rodziców: przyprowadzać i odbierać o dowolnych porach. Naprawdę?

Na szczęście tak ma być tylko do końca tego tygodnia. Wczoraj słyszałam rozmowę dyrektorki z przedszkola z jedną z mam. Mama żądała wyjaśnień, dlaczego nie może zawsze przyprowadzać dziecka, kiedy chce i odbierać kiedy chce.

Dziwię się, że dyrektorka zachowała spokój. Miałam ochotę podejść i wygarnąć tej matce, że jest okropną egoistką.

Że jak wyobraża sobie przedszkole, w którym wszyscy rodzice przyprowadzają dziecko na dowolną godzinę i odbierają wtedy, kiedy ich frustracja sięga zenitu (czyli po godzinie, dwóch czy trzech).

Nie macie pracy? Poszukajcie zajęcia, poćwiczcie pilates, poczytajcie książkę

Czy zastanowiła się chwilę nad tym, jak czują się inne maluchy, których rodzice pracują bite 8 godzin dziennie?

Czy zastanowiła się nad tym, że takie coś rozwaliłoby pracę nauczycielek w grupie, bo wciąż jakiś rodzic by przychodził lub odchodził? Wyciągając za każdym razem wychowawczynię na szczegółową rozmowę o pewnym wyjątkowym bąbelku i jego wyjątkowych potrzebach adaptacyjnych...

Dla każdego początek przedszkola jest trudny. Dla dzieci, rodziców, wychowawczyń. Błagam, nie piszcie, że macie prawo zabierać dziecko, kiedy chcecie i rozwalać innym dzień. Jeśli nie macie pracy – poszukajcie sobie zajęcia, poćwiczcie pilates, poczytajcie książkę… Wytrzymajcie do podwieczorku, szanując dzieci i nauczycieli. Jeśli coś złego będzie się działo – wychowawczyni na pewno do was zadzwoni. A jeśli nie możecie zdobyć się na zaufanie do przedszkola – po prostu odpuście sobie i waszym dzieciom tę udrękę i siedźcie razem w domu.

Ida

Od Redakcji: Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.

Piszemy też o:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama