Prezentujemy fragment 4 rozdziału książki "A może nie ma się czego bać?" Leszka Mellibrudy (psycholog społeczny) i Dagny Kurdwanowskiej (dziennikarka), wydanej przez Edipresse.pl.

Reklama

Nie masz czasem poczucia, że świat oszalał? Wszystko zmienia się w takim tempie, że trudno za tym nadążyć.

Wystarczy wyjrzeć za okno, żeby zobaczyć, jak szaleją pory roku, lub włączyć telewizor i prześledzić doniesienia o klęskach żywiołowych z różnych stron świata. Zmiany klimatyczne są najbardziej dobitnym dowodem na to, jak bardzo świat się zmienia. Świetnie oddają istotę zjawiska turbulencji.
Przeczytaj więcej o książce "A może nie ma się czego bać?".

A jak człowiek odnajduje się w tym chaosie i reaguje na ciągłe zmiany?

Wiele osób panicznie boi się tych zmian, zwłaszcza że tak jak zauważyłaś, ich tempo jest coraz szybsze. Lęk przed zmianą przybiera różne formy. Jedni boją się tego, że nie dadzą rady, inni boją się, że te zmiany mogą być zbyt radykalne i obawiają się konsekwencji, jeszcze inni boją się samotności i tego, że zmiany wiążą się z bezpowrotną stratą tego, co było, albo tego, co mieli lub do czego byli przyzwyczajeni. Tych lęków jest bardzo dużo, natomiast ich wspólną cechą jest to, że często powodują nastawienie ucieczkowe, dystans i opór. Wiedziałaś o tym, że są ludzie, którzy wolą wybrać śmierć niż zmianę? Bardzo często opór przed zmianą jest silniejszy niż odruch samozachowawczy.
(...)

A co w takim razie nam przeszkadza w odnalezieniu się w nowej sytuacji i potęguje nasze lęki?

Przykładem mogą być te wszystkie postawy, które mówią: musisz być szczęśliwy, musisz być jak najdłużej młody, radosny, zawsze w dobrym nastroju, musisz imponować innym, być lepszy od innych. To zmusza do rywalizacji i budzi lęk, bo jeśli taki nie jesteś, możesz zostać odrzucony. Zostaniesz wyeliminowany i wyautowany poza krąg znajomych. Te czynniki powodują, że ludzie w sytuacji radykalnej zmiany mają poczucie dodatkowej presji, która jeszcze bardziej pogłębia w nich poczucie samotności, ale i poczucie niezgody. Bo z jednej strony próbujemy za wszelką cenę utrzymać jakiś styl życia, pokazać, że nic nas nie złamie, że jesteśmy do przodu, z drugiej – zdajemy sobie sprawę z tego, że jest w nas coś, co pragniemy przeżyć do końca: smutek, żal i rozpacz.

Zobacz też: Wszystkie mamy ze sobą coś wspólnego: ten sam lęk

Zobacz także

To jest paradoks, bo przecież z jednej strony żyjemy w erze emocji, ciągle powtarzamy, jak są ważne, pracujemy z coachami, z terapeutami, z drugiej – jeśli dobrze rozumiem, to wszystko jest dość powierzchowne i w gruncie rzeczy wypieramy te trudne emocje.

Wypieramy albo z różnych powodów tłumimy. Dodatkowym powodem, dla którego ludzie pozostają w sytuacjach radykalnych zmian bardziej samotni, jest to, że najbliższe otoczenie wykazuje ograniczoną cierpliwość i akceptację tego, co przeżywamy. Zdarza się i tak, że to jest próba miłości. Ktoś, kto mocno przeżywa jakąś trudną zmianę, jest w pewnym sensie wyizolowany ze związków. Taka osoba dokonuje świadomie lub nieświadomie przewartościowania różnego typu znaczeń, różnego typu ważnych części życia, także relacji, w które jest zaangażowana. Nierzadko jest tak, że partnerzy czy partnerki osoby, która znajduje się na rozdrożu, mają po prostu dość. Nie wytrzymują tego, chcą uciec. Dobrze to widać na przykładzie rodzin, w których ktoś poważnie zachorował, miał wypadek i został inwalidą. Niektóre rodziny się rozpadają, żony albo mężowie odchodzą. Ale są i takie związki, które to cementuje, i małżonkowie lub rodzice, jeśli chodzi o dziecko, potrafią latami opiekować się tymi osobami, odnajdując w sobie wielką miłość i siłę. To jest nie tylko godne podziwu, lecz także stanowi wielką lekcję dla tych, którzy mają kłopot z zaakceptowaniem odmiennych stanów i rozterek partnera lub innej bliskiej osoby. Nie do końca chcę wierzyć, że cierpienie uszlachetnia, ale czasami rzeczywiście przynoszenie ulgi w cierpieniu innych jest źródłem uszlachetniania charakteru i pozwala odkryć głębsze wymiary miłości.

Często na takie osoby patrzymy z lekceważeniem, nie pojmując, dlaczego ktoś chce poświęcać swoje życie osobie, która już nie jest sprawna albo nie wie, co ma zrobić ze swoim życiem, cierpi na depresję. Nie potrafimy dostrzec w tym wartości.

Źródłami takich postaw są dwa mechanizmy, które pojawiają się u większości z nas. To lęk przed tym, jak my byśmy się zachowali, gdyby nas to spotkało. Głębszym źródłem tego lęku jest często pewne rozdwojenie naszego podejścia do wartości, takich jak lojalność, oddanie, poświęcenie siebie, swojego czasu, ambicji w imię czegoś ważniejszego, co dotyczy drugiej osoby. Wolimy się więc nad tym w ogóle nie zastanawiać i płynąć z drugim nurtem, który mówi o tym, że wszyscy musimy być piękni i mamy obowiązek być szczęśliwi. W związku z tym wszystko, co może zmniejszyć nasze poczucie szczęścia, odrzucamy jako przymus. Gdy zaś widzimy wokół siebie kogoś, kto postępuje inaczej, potrafi przeformatować swoje widzenie szczęścia, poświęcić swój czas i energię komuś, kto potrzebuje pomocy, postrzegamy to jako przejaw głupoty, straty czasu, życia, marnowania możliwości i zdolności.

Zobacz też: Tokofobia czyli kiedy lęk przed porodem wymyka się spod kontroli

Może to dlatego, że poświęcenie kojarzy się nam z zupełnym zapomnieniem o swoich potrzebach, zatraceniem się w opiece nad innymi.

Poświęcenie bywa nadużywane przez niektóre osoby. W dużym stopniu poziom naszego poświęcenia wyznacza sytuacja drugiej osoby, ale i to jest względne, bo czasem subiektywnie oceniamy, że ktoś potrzebuje pomocy, kreując taką osobę na ofiarę. Kłania się tu schemat trójkąta dramatycznego, który jest dobrym przykładem niepotrzebnego poświęcania się. Jeśli znajdzie się osoba, która świadomie bądź nieświadomie ustawia się w roli ofiary, okazuje słabość, bezradność i bezsilność, zawsze znajduje się ktoś, kto chce odgrywać rolę ratownika. To właśnie są te osoby, które mają skłonność do poświęcenia swojego czasu i uwagi innym, nie zawsze dając takim ludziom szansę, żeby sami sobie poradzili ze swoimi kłopotami. Dotyczy to szczególnie matek dorosłych synów, które robią im obiadki, piorą, a przy tym nadmiernie kontrolują tych dorosłych już mężczyzn, postrzegając ich jako ofiary.

A kto jest trzecim wierzchołkiem takiego trójkąta?

Prześladowca. To może być na przykład synowa, o której matka mówi: „Synku, ona w ogóle o ciebie nie dba”. W firmie to może być zarząd, szef – ktoś, kto ma władzę. W trójkącie dramatycznym nierzadko ofiara wikła swojego ratownika, zmusza do poświęcania się dla niego w imię przeciwstawienia się właśnie prześladowcy.

Zobacz też: Jakie są objawy zaburzeń lękowych po porodzie?

Czy wtedy jednak ofiara nie staje się prześladowcą?

Na tym polega dramatyzm tej sytuacji. Bo często jest tak, że ci synowie w głębi duszy nienawidzą swoich matek, że tak się dla nich poświęcają, a przez to ich kontrolują i ograniczają, ale nie potrafią nic zmienić w tej relacji. Pracownicy, którzy uważali, że byli traktowani jako prześladowani, czasami zaczynają prześladować swoich ratowników. W biznesie czasem wygląda to tak, że ci, którzy wspólnie budowali firmę, wzajemnie się wspierali i trochę ratowali, nagle obracają się przeciwko sobie albo jeden zaczyna wykorzystywać i oszukiwać drugiego.

To są przykłady niezdrowego poświęcania się. Czy istnieje coś takiego jak zdrowe poświęcenie?

Tak, i właśnie zdrowe poświęcenie jest związane z mądrą reakcją na radykalne zmiany w życiu ważnych dla nas osób. W wyniku takiej zmiany bliski ma nagle ograniczone możliwości działania – bo miał wypadek, zachorował, jest pogrążony w depresji. W takich sytuacjach rzeczywiście poświęcenie się staje się antidotum na skutki zmiany i jest uzasadnione. Odrębnym tematem są granice tego poświęcenia, by zupełnie się w nim nie zatracić. Nadmiar poświęcenia może bowiem doprowadzić do syndromu wyczerpania, zmęczenia fizycznego, ale również psychicznego.

Okładka książki - A może nie ma się czego bać? ...
Materiały prasowe

"A może nie ma się czego bać?" to zapis rozmów Leszka Mellibrudy, znanego psychologa społecznego i biznesu z dziennikarką Dagny Kurdwanowską, o tym przed czym na co dzień uciekamy. O dobrych i trudnych zmianach i rozmaitych lękach: przed oceną, porażką, ale i przed sukcesem, samotnością, bliskością, odpowiedzialnością, odmiennością, a nawet śmiercią. To książka, która prowokuje do myślenia. Inspiruje czytelnika jak przestać podążać wyłącznie ścieżką emocji i nawykowych reakcji, a w zamian zamienić lęk w ciekawość.

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama