Pracować mniej, wydawać mniej, mieć mniej - pod tymi hasłam minimalistów podpisuję się obiema rękami. Od siebie dorzucam - sprzątać mniej i krzyczeć mniej. Na dzieci. Nie, żeby były z nimi szczególne problemy. Problemy są zwykłe, ale dokuczliwe: wieczny bałagan w pokoju, zaciekła niechęć do ubierania się, podbieranie moich kosmetyków itp.

Reklama

Minimalista bez nerwów

Może gdyby ograniczyć im ilośc zabawek, przynajmniej pierwszy problem by się rozwiązał? Zatem wkraczam do dziecięcego pokoju, ale już na progu natykam się na pierwszą przeszkodę: rowerek córki. Stoi na honorowym miejscu - w samym wejściu, za to córki brak. Coś mi jednak podpowiada, że tu była. Wszędzie leżą jakieś strzępy - ni to papier, ni materiał, przedziwna substancja. W dodatku mokra! Odsuwam rowerek i idę po śladzie. Pełno wszędzie tych strzępów, ale przy drzwiach namierzam pewne zagęszczenie. W dodatku słychać, jak coś mlaszcze. Zaglądam za drzwi, a tam moja dziewczynka we własnej osobie żuje biblioteczkę. Wyciągnęła książki brata, usunęła część kartek i sprawdza, czy dobre. No,
przecież już wiesz, że niedobre - postrzępiłaś tak całego Brzechwę!

Biorę głęboki oddech i trzymam. Przy wydechu myślę sobie, że może to nawet niezły pomysł, żeby się tych książek trochę pozbyć. Zgromadziliśmy ich tyle, że starczyłoby na osiedlową biblioteczkę i dawno się już nie mieszczą na półkach. Wołam syna i mówię, że książki trzeba oddać na szkolną zbiórkę do szpitali. Pani psycholog ostrzegała co prawda, że takie nagłe akcje nie przysporzą dzieciom inteligencji emocjonalnej, ale ja tu walczę o minimalizm we własnym domu, inteligencję chwilowo pomijam.

Minimalista bez książek

Syn jest urodzonym minimalistą, do książek przywiązania nie ma. W zasadzie, mógłby oddać wszystko, z wyjątkiem siostry i jednego znaleźnego patyka, którym lubi „łowić ryby” z balkonu. Reszta jest mu obojętna, dlatego zamaszystym gestem zrzuca z półki, jak leci: Pinokia, Alicję w Krainie Czarów, Tuwima, Lecha Janerkę. Wyławiam z papierowej sterty „Puszkę Cacuszko” i mówię, że nie oddam. Syn nie rozumie: jak to? przecież sama chciałaś! No, chciałam, chciałam, ale to przecież „Puszka Cacuszko” - książka taka sobie, ale ile wspomnień, zobacz, jaka pomięta. Nic nie pamięta - to moje wspomnienia. To ja czytałam „Puszkę” po sto razy, jak był mały. To ja musiałam wydobyć spod ziemi drugi egzemplarz, gdy S. wykończył pierwszy.

Minimalista bez sentymentów

Minimaliści ostrzegali, że najtrudniej się pozbyć „przedmiotów sentymentalnych”. Mieli rację, ale co mi z tego! Z wytypowanych przez syna do oddania prawie wszystkich książek jestem w stanie przystać na rozstanie się z trzema. Na siłę dorzucam czwartą, ale to nie poprawia sytuacji na półkach ani w dziecięcym pokoju. Odkładam książki i postanawiam rozprawić się z zabawkami. Do nich nie czuję żadnych sentymentów. Syn powiedział, żebym robiła, co chcę. Po akcji z książkami się znudził i poszedł na balkon - wiadomo po co. Żadnych przeszkód na horyzoncie! Łapię jak popadnie niepasujące do niczego kuleczki, wstążeczki, klocuszki, jakieś broszurki, jakieś figurki. I wyrzucam. Jestem jak sześcioręka bogini, nic mnie nie powstrzyma!

Zobacz także

Minimalista bez sensu

Akurat! Powstrzyma i to szybko znajomy odgłos dobiegający spod dziecięcej (wciąż bogatej) biblioteczki. Dyskretnie przysłonięta drzwiami siedzi nad workiem pełnym zgromadzonych przeze mnie skarbów i żuje jakąś tasiemkę. Widzę, że polowanie na niepotrzebne zabawki pochłonęło mnie tak bardzo, że przegapiłam, jak rozprawiła się z dinozaurem z gąbki i paroma innymi rzeczami. Próbuję odebrać córce worek, ale nie chce oddać. Kiedy tak krzyczy, rozglądam się po pokoju, który teraz wygląda, jakby przejechał po nim buldożer. Miało być proste życie, a tymczasem zgotowałam sobie jeden wielki bałagan, piekło brukowane dobrymi chęciami… Zrezygnowana zarządzam wyjście na rower. Prosto, w duchu minimalizmu i może uda mi się wysłać do męża smsa, żeby po cichu wyniósł ten nieszczęsny worek do śmietnika.

Czytaj też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama