
Podobno mężczyźni kochają zołzy. Serio? Naprawdę chcesz mieć u boku zrzędzącą i przewracającą oczami babę z wiecznym fochem? Uwierz mi na słowo: nie chcesz.
Dlatego proszę, przeczytaj ten list. Napisałam go (tak jak lubisz: w punktach!), bo wiem, że na hasło "musimy pogadać" robi ci się zimno, gorąco, a potem znów zimno.
No to jedziemy:
1. Pomóż mi nie być jędzą
To w sumie proste, wiesz? Żeby nie być nią, muszę być w stanie porozumieć się z Tobą bez zrzędzenia, od czasu do czasu odpocząć i naładować akumulator. Muszę mieć chwilę, by zadbać trochę o siebie, a nie tylko o innych.
2. Uwierz amerykańskim naukowcom
Jak wiadomo zbadali już wszystko wzdłuż i wszerz (i to trzy razy). Zajęli się także parami, które – tak samo jak podobno my – po partnersku dzielą się obowiązkami (a w każdym razie tak im się wydaje).
Okazało się, że owszem: taki układ działa, ale tylko do przyjścia na świat dziecka. Potem kobietom przybywa średnio 21 godzin pracy tygodniowo, a facetom jedynie 13. To aż 8 godzin różnicy!
Nie muszę widzieć raportu z tych badań na własne oczy, by wiedzieć, że to prawda. To właśnie dlatego wieczorem mówię, że boli mnie głowa (bo boli naprawdę - ze zmęczenia), dlatego lubię chodzić do dentysty (jeśli jest obsuwa, mogę chwilkę spokojnie posiedzieć w poczekalni i nikt niczego ode mnie nie chce), dlatego w sklepie bujam wózek z zakupami (robię to odruchowo, z przyzwyczajenia).
3. Zmień płytę
Ja też lubię piosenkę "Przewróciło się? Niech leży", ale ileż można żyć w rytmie starego kawałka? Sprawa jest prosta:
- Coś się rozlało? Wytrzyj.
- Upadło? Podnieś.
- Stopy przyklejają się do podłogi? Poszukaj mopa. I proszę: nie pytaj mnie, gdzie go znajdziesz. Dasz radę.
4. Nie czekaj na instrukcje z centrali
Jeśli chcę, żebyś coś zrobił w domu, muszę ci to pokazać palcem, powiedzieć co i jak, 10 razy przypomnieć, sprawdzić, poprawić, a potem podziwiać Cię, bo przecież – ach i och! – tak świetnie Ci poszło. Wiesz co? To tak, jak bym zrobiła to sama. A właściwie gorzej, bo zajmuje więcej czasu.
5. Nie mów "zaraz", "później" ani "no przecież powiedziałem, że to zrobię"
Z tym jest jak w starym dowcipie, w którym mąż mówi do żony "Skoro obiecałem, że naprawię kran, to naprawię i nie musisz mi o tym przypominać co pół roku!" No właśnie muszę. A nie chcę.
6. Nie wtykaj wszędzie swoich flag
Wiem, że w naszym domu jest więcej moich rzeczy, tych wszystkich ramek, świeczuszek, durnostojek. Czy osaczają Cię tak bardzo, że musisz oznaczać terytorium, zostawiając gdzie popadnie ciuchy, kable, zużyte maszynki do golenia, nakrętki, śrubki, nakładki i Bóg jeden wie co jeszcze? Zbierając to wszystko po Tobie czuje się jakbym miała dwoje dzieci. Zabawki "starszaka" (czyli Twoje) podobają mi się mniej.
7. Bądź czujny jak świstak
To prawda: robisz w domu mnóstwo rzeczy. Mocujesz kołki rozporowe. Naprawiasz gniazdka. Robisz backup albo code review (cokolwiek to znaczy). Czasem nawet wychodzisz z dzieckiem na spacer, rozczulając przy okazji wszystkie sąsiadki, które na twój widok ćwierkają "Ach, jaki z niego dobry tatuś", choć ja taszczę wózek ze schodów codziennie i jakoś nikt (włącznie ze mną) jakoś nie uważa, że robię coś szczególnego. Naprawdę doceniam Twój wysiłek, ale wybacz, to nie wszystko.
Bo wiesz: w domu dzień w dzień trzeba myć sedes, wrzucać pranie do pralki, rozwieszać je, sprzątać porozrzucane zabawki, wyparzać smoczki, sprawdzać, czy w pomidorach nie założyły rodziny muszki-owocówki i robić tysiące innych, mało ekscytujących rzeczy… Serio muszę robić to wszystko sama? Dlaczego? Może to dziwne, ale ja też wolałabym obejrzeć House of Cards albo sprawdzić, co na Fejsie.
8. Walcz z potworami
W kurzu, którego nie dostrzegasz, żyją roztocza – paskudne pajęczaki, które wyglądają jak monstra z innej planety: mają szczękoczułki, nagogłaszczki i mnóstwo wstrętnych odnóży, dzięki którym mogą łazić po naszym dziecku i po nas. Siedzą nieodkurzanych dywanach, na zasłonach, w pościeli. Czy walka z potworami nie jest aby męskim zadaniem? No sam zobacz:
Fot. Fotolia
9. Zostań bohaterem w swoim domu...
...i daj mi się wyspać chociaż raz na jakiś czas. Nie przespałam całej nocy od… Zaraz, zaraz… Aaaa! Mniej więcej od 6 miesiąca ciąży (przy okazji: prześpij się kiedyś z arbuzem pod T-shirtem, to ciekawe doświadczenie). Dlatego proszę: ululaj dziecko do snu, wstań do niego w nocy, pobaw się nim, kiedy obudzi się przed 5 rano. To Ci się opłaci! Gdy jestem niewyspana i półżywa ze zmęczenia, łatwo się wściekam, a wiesz, co to oznacza…
10. Zajmij się dziedzicem
Czyli własnym dzieckiem. Jest fajne! Jest Twoje! Już niedługo (naprawdę niedługo), będzie wolało kumpli od Ciebie. Korzystaj póki czas.
I jeszcze jedno...
Chcesz znów mieć w domu naprawdę fajną, uśmiechniętą, zadbaną kobietę, a nie skwaszoną, wiecznie zmęczoną kurę domową? Jest na to sposób: po prostu traktuj mnie jak kobietę. Taką, z którą można pogadać, bawić się i wspólnie pośmiać. I dla której warto ruszyć się z kanapy, by nie musiała robić wszystkiego sama.
A poza tym jesteś fajnym facetem :)
Całusy, Twoja żona.
P.S. Oto LISTA GROŹNYCH SŁÓW, których używają kobiety.
Być może już ją widziałeś, bo w różnych wersjach krąży po internecie od lat. Ale na wszelki wypadek…
1. DOBRZE. To wyraz, którego używają kobiety, by zakończyć kłótnię, a Ty powinieneś się zamknąć.
2. NIC. Cisza przed burzą. To "nic" zawsze oznacza coś i powinieneś być gotowy. Kłótnie zaczynające się od "nic" najczęściej kończą się słowem "dobrze".
3. PROSZĘ! ŚMIAŁO! To prowokacja, a nie pozwolenie,. Dobra rada: nie rób tego.
4. GŁOŚNE WESTCHNIENIE. To nie wyraz, ale niewerbalne stwierdzenie, często błędnie rozumiane przez mężczyzn. Oznacza, że ona sądzi, że jesteś idiotą i zastanawia się dlaczego traci swój czas kłócąc się z Tobą o nic (patrz pkt 2)
5. DZIĘKUJĘ. Nie zadawaj pytań i nie mdlej z wrażenia. Jeśli powie "Dziękuję bardzo" to jest to czysty sarkazm.
6. JAK CHCESZ. To alternatywny sposób, żeby powiedzieć Ci "Spadaj"
7. ZOSTAW, JA JUŻ TO ZROBIŁAM. Bardzo niebezpieczne stwierdzenie. Oznacza, że parę razu już Cię o coś prosiła, a i tak musiała zrobić to sama. Ty najczęściej zadajesz potem pytanie "Co się dzieje, kochanie?", a ona odpowiada "nic" (patrz punkt 2.)
Przeczytaj także: Apel zmęczonej matki do męża - Nie oczekuję wiele. Doceń mnie

Rozstałam się z mężem , kiedy Natalia miała zaledwie cztery latka. Rafał poznał inną kobietę, zakochał się i od nas odszedł. To takie proste, prawda? To znaczy odszedł ode mnie, tak przynajmniej wtedy zakładał. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Szybko okazało się, że tak naprawdę zostałam z dzieckiem sama . Na początku jeszcze przez jakiś czas odwiedzał córkę, dawał jej jakieś prezenty, a mnie pieniądze na utrzymanie Natalki. Z czasem te wizyty stawały się rzadsze, krótsze. Po paru latach od rozwodu odwiedziny Rafała były niczym święto. Pieniądze nadal dostawałam regularnie, ale co z tego, skoro Natalia ciągle pytała: " Kiedy przyjdzie tata? ". Czułam się bezradna, bo nie umiałam jej odpowiedzieć. W końcu przestała pytać, a tata stał się dla niej jedynie tajemniczym darczyńcą, który co miesiąc przesyłał nam pieniądze. Jak zrekompensować córce brak ojca? Jak tylko mogłam starałam się zrekompensować córce brak ojca . Czułam straszny żal do losu. "To niesprawiedliwe, że inne dzieci mają pełne, szczęśliwe rodziny, a taka wspaniała, mądra dziewczynka jak Natka musi wychowywać się tylko z matką" – myślałam. I właśnie dlatego chciałam, by poza nim, z niczego nie musiała rezygnować. Pieniędzy miałyśmy dosyć od Rafała. Nie wiem, skąd je miał, ale szczodrze się nimi dzielił. Zrezygnowałam z pracy , mieszkałam w domu po rodzicach. Żyłam z zasiłku i z tego, co dostawałam od byłego męża. Chciałam dać całą siebie Natalce, żeby czuła, że jest kimś najważniejszym w moim życiu. Ani przez sekundę nie pomyślałam wtedy, że ją rozpieszczam lub robię krzywdę, nie pozwalając się usamodzielnić. No cóż, na początku lat 90. nie było poradników i programów, jak wychować szczęśliwe dziecko . Robiłam tylko to, co kazało mi serce. Posłałam Natalkę do renomowanego liceum, a potem cieszyłam się, jak...

Próbowaliśmy zrozumieć – to tylko dzieci, nasz syn ich uwielbia. Ale naprawdę byliśmy już nimi bardzo zmęczeni. Chcieliśmy tylko odzyskać spokój... – opowiada Marta B., 29 lat, asystentka Mamo, mamo! Zobacz jaka czerwona koparka! I ma żółta kabinę! – nasz 6-letni Michaś szalał w najlepsze między regałami w sklepie. – Chcesz ją? – zapytałam. – Taaaak – wykrzyknął. – A będę ją mógł wziąć na podwórko? Pokazać Leszkowi i Mateuszowi? – spojrzeliśmy na siebie z mężem przerażeni. Oczami wyobraźni wiedzieliśmy już, jak ci siedmioletni, nad wyraz ruchliwi bliźniacy, nie poprzestaną na oglądaniu zabawki, lecz zaraz wpakują się nam mieszkania. Za nimi, po jakimś czasie przyjdzie ich mama, zaniepokojona, gdzie to są jej „kochane urwisy”. Jakby od pół roku co wieczór nie rysowali naszych ścian, nie darli poduszek, nie rozkręcali zabawek Michała i przycisków w wieży męża. I tak będzie aż do dobranocki, kiedy to Aldona zmęczonym głosem stwierdzi, że pora wracać do domu i przygotować Jurkowi kolację. O synów nie musiała się już martwić, bo jedli z Michałem. – Nie, nie możesz – oboje z mężem byliśmy jednomyślni w kwestii koparki i dzisiejszego wieczora. – Wiesz co synku, niech to będzie niespodzianka dla twoich kolegów – powiedział przytomnie Jacek. – Najpierw pobawisz się koparką w domu, a w sobotę zabierzesz ją ze sobą do piaskownicy. – A dlaczego nie dziś? – zapytał równie przytomnie Michaś. – Dziś nie... – wtrąciłam, by nie przedłużać kłopotliwego milczenia. – Dlatego, że zabieramy cię jeszcze na lody! – Hurra! Lody! Chcę truskawkowe i orzechowe... A mogę jeszcze takie te białe, słodkie? – nasz synek, aż podskoczył z radości. – Myślałem, że lody zimą są niewskazane – Jacek puścił do mnie oko. Ten...

Mamuś, a kiedy urodzi się Nina? – przed narodzinami drugiej córeczki Iga potrafiła godzinami wpatrywać się w mój brzuch. Podekscytowana sprawdzała, czy dzidziuś kopie , albo coś cicho śpiewała prosto do mojego pępka. Już planowała, jak to się będą razem bawić. Między porodowymi skurczami z uśmiechem myślałam o pierwszym spotkaniu dziewczynek. Ten dzień z pewnością zapamiętam na zawsze. Miało być tak słodko... Pierwsza reakcja dziecka na rodzeństwo Pierwsza jaskółka nadchodzących trudności pojawiła się już w szpitalu. Ninka dostała żółtaczki i nasz pobyt w szpitalu przeciągnął się do tygodnia. Iga w słuchawce marudziła, że nie może się doczekać, kiedy przyjadę. Przyjadę, nie – przyjedziemy. Do tej pory nie rozstawała się ze mną na dłużej niż kilka godzin. A teraz z opowieści taty rozumiała jedno: ta nieznana siostra śpi sobie teraz z mamą, a ona, Iga, musi zasypiać sama. Kiedy wreszcie wróciłyśmy do domu, Iga była w przedszkolu. Marcin zaplanował, że pójdzie po nią dopiero jak trochę wypocznę. Kiedy wreszcie usłyszałam jej głos w przedpokoju, wyskoczyłam z łóżka jak z procy. – Cześć, kochanie! Stęskniłam się za tobą! A wiesz, że Ninka też ze mną przyjechała! I coś ci przywiozła! – rozłożyłam ramiona, czekając aż Iguśka wpadnie w nie z radosnym kwikiem. Wtedy miałam odpowiednio wolno poprowadzić ją do śpiącego tobołka, aby Marcin mógł nagrać pamiątkowy film. Tymczasem Iga stała nieruchomo. Ani myślała o powitaniu. – Chcesz zobaczyć Ninkę? – zapytałam, czując niepokojącą gulę w gardle. Odchyliłam kocyk, aby Iga zobaczyła twarzyczkę noworodka. Ale ona ledwie rzuciła okiem na to przerażająco małe obce dziecko i pędem wybiegła z naszej sypialni. – Nie! Nie chcę, żeby ona tu była! – wrzasnęła. Usiadła na podłodze i zaniosła się płaczem . Czytaj też: Życie z...