Do wszystkiego muszę się zawsze dobrze przygotować, dlatego też do urodzenia dziecka przykładałam się jak do zdawania egzaminu maturalnego. Od samego początku – dzięki dogłębnemu zbadaniu tematu - wiedziałam już, że co jak co, ale najważniejsza w wychowywaniu dzieci jest ... rutyna. Konsekwentna, prozaiczna, sztywna jak drut rutyna.

Reklama

Nie było to najłatwiejsze odkrycie, bo do tego momentu byłam raczej tą spontaniczną osóbką, która robiła plany na bieżąco i najbardziej szczyciła się tym, że może je zmieniać z minuty na minutę. Ale hej! Co to dla mnie, skoro w macierzyństwo weszłam z silnym postanowieniem, że będę książkowo idealną, ze wszech miar perfekcyjną, nowoczesną matką?

Życie wg grafiku

Skoro wszędzie piszą, że niemowlęta i małe dzieci do prawidłowego rozwoju i poczucia bezpieczeństwa potrzebują rutyny, to kto to zapewni mojemu dziecku, jeśli nie ja? Pestka! I rzeczywiście, największym zaskoczeniem okazało się to, że wyjątkowo łatwo było mi stanąć na straży rodzicielskiego grafiku i bezwzględnie pilnować, by nie było żadnych odstępstw od reguły:

- jedzenie co 3-4 godziny. To okazało się łatwe nawet w przypadku karmienia piersią, które co prawda miało odbywać się na żądanie, ale moja pierworodna najwyraźniej przeczuwając, co ją czeka w przypadku niesubordynacji, postanowiła od razu wdrażać się do życia wg planu i żądała jedzenia co 3-4 godziny właśnie, z regularnością szwajcarskiego zegarka;
- drzemka o określonej porze. Pierwsza się dostosowała, drugi się buntował. Byłam sfrustrowana, dopóki nie odkryłam, że przy drugim dziecku to ja po prostu zapomniałam o tym, że niemowlęta muszą spać w ciągu dnia i stwarzałam mało przyjazne drzemce warunki;
- kąpiel zawsze o 19.00, temperatura powietrza odpowiednia, wody także, gotowość bojowa: pełna;
- spanie zawsze od 19.30. Pierś, łóżeczko, głaskanie po główce, później dochodzi czytanie, ale 19.30 to pora przykrycia dziecięcia kołderką i nie ma zmiłuj!

Jesteśmy kosmitami?

Moje podejście z cyklu: "Wiem najlepiej, bo przeczytałam o tym w mądrych książkach", naturalnie przejęte także przez mojego małżonka, nie przysparzało nam zbyt wielu fanów w rodzinie. Zresztą sami to sobie wyobraźcie: impreza rodzinna 300 km od domu? Jedziemy z wanienką, przed 19.00 ślicznie dziękujemy i idziemy kąpać niemowlę. Wesele najlepszego przyjaciela męża? Tylko do 19.00: "Jak będziecie mieć dziecko, to zrozumiecie" (czyżby?). Dziecię przez weekend u babci? Rozpiska dotycząca dokładnych pór karmienia i wielkości porcji.

Zobacz także

Nie powiem, to procentuje: moje dzieci są teraz w wieku (przed)szkolnym i nadal bez protestu zasypiają przed 20.00, a ja mam czas dla siebie. Czy nadal pochwalam rutynę? Tak. Nie.

Pochwała rutyny

Rutyna ma swoje plusy i jeśli myślicie, że stosują ją tylko ludzie bez polotu, jesteście w dużym błędzie! Można jej na przykład używać jako świetnej wymówki ("Och, niestety nie możemy przyjść na imieniny wujka Olgierda, połączone z oglądaniem slajdów z jego podróży śladami kopalni węgla brunatnego, bo nasze dziecko o tej porze musi chodzić spać, inaczej jest bardzo rozbite i niespokojne"). Rutyna pozwala zaplanować godziny odbioru przesyłek kurierskich (a kto nie lubi zakupów przez internet?) i umawiać się z koleżankami na plotki – doskonale wiesz, kiedy będziesz zajęta, spokojnie więc wciśniesz pół godziny na placu zabaw między pierwszą a drugą drzemką dziecka. Nic cię nie zaskoczy.

Poczucie bezpieczeństwa u dziecka – o tym już wspominałam i to także zasługa stałego rozkładu dnia. Małe dzieci dobrze czują się w przewidywalnym świecie, po co więc im tego odmawiać? I w końcu: kontrola! Myślę, że to właśnie było głównym powodem, dla którego tak łatwo odnalazłam się w świecie schematów i utartego planu dnia. Lubię kontrolować rzeczywistość, a stałe pory snu, kąpieli i karmienia to idealne narzędzia dla takiej osoby jak ja.

Wiwat elastyczność!

Wychwaliwszy już rutynę pod niebiosa, mogę wam teraz powiedzieć, że tak naprawdę to lubię... elastyczność. Jest to jednak prawda, do której dojrzewałam przez ok. 6-7 lat macierzyństwa. Długo, prawda? Mój tata mówi, że ja do wszystkiego długo dojrzewam i dlatego ma nawet nadzieję, że zmienię kiedyś swoje poglądy polityczne (nie ma szans!).

Jak to się stało, że odkryłam, że od rutyny lepsza jest elastyczność? Zauważyłam po prostu, że o ile założenia stałego rozkładu dnia mają swoje plusy, łatwo stać się ich niewolnikiem i wiele tracić z życia. Jesteś zmęczona, ale nie usiądziesz na kanapie i nie odpoczniesz, bo dziecko musi o tej porze być wykąpane? A czy stanie się coś złego, jeśli dzisiaj zrezygnujesz z kąpieli? A co będzie, jeśli zamiast umyć długie włosy córki wieczorem i potem suszyć je przez pół godziny, zrobisz jej długą kąpiel z zabawą i myciem głowy w sobotę rano, a potem włosy będą mogły swobodnie wyschnąć na powietrzu?

Twoje dzieci akurat świetnie się bawią, ale musisz to przerwać, bo zbliża się 19.30 i muszą znaleźć się w łóżku? Ale jeśli nie idą jutro do szkoły, może mogłyby pójść spać godzinę później? W tygodniu nie oglądacie bajek? A co jeśli akurat nic wam się nie chce robić, a oglądać ulubioną kreskówkę owszem? Nauczyłam się odpuszczać i wydaje mi się, że nie tylko ja jestem z tym szczęśliwsza, ale wyszło to na dobre całej rodzinie.

Gdybym miała znowu być mamą niemowlaka, znowu postawiłabym na stały rozkład dnia, ale chyba wcześniej nauczyłabym się zmieniać plany. Bo gdybyście zapytały mnie teraz, powiedziałabym, że najlepsza jest rutyna... kontrolowana. Elastyczność, rozumiecie.

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama