Reklama

Akcja #UstąpCiężarnej ma uświadamiać wszystkim, że przyszłe mamy mają prawo głosu, że nie są im potrzebne ciągłe dobre rady i same świetnie potrafią o sobie decydować. Nie trzeba im mówić, czy mają pracować, czy nie, radzić, żeby lepiej nie jadły za dwoje albo na wszelki wypadek nie latały samolotem. Po prostu chcemy, by ustępowano im w ich wyborach. Bo to ich wybory!

Reklama

Czy miał Pan pokusę decydowania o żonie w ciąży zgodnie z zasadą, że to przecież w końcu matka Pana dzieci?

Nie, naprawdę nie, choć wiadomo, że teraz bym się nie przyznał (śmiech). Myślę, że to wynika między innymi z długiego stażu małżeńskiego. Kiedy poznaliśmy się, mieliśmy 18 lat, pobraliśmy się na ostatnim roku studiów. I zawsze bardzo nam zależało na tym, by pracować nad swoim związkiem, bo od początku uznawaliśmy go za fundament rodziny. Stosujemy zasadę partnerstwa, ale takiego partnerstwa, które jest oparte na miłości i wzajemnym szacunku do siebie, a nie na sztucznych parytetach, że zawsze wszystkie obowiązki należy podzielić po równo. I to właśnie dlatego nie miałem pokusy, by decydować za swoją ciężarną żonę. Oczywiście miałem mnóstwo obaw i niewielką w sumie wiedzę na temat ciąży, ale wspólnie staraliśmy się szukać wiarygodnych źródeł. Dla mnie oczywiste było, że to żona ponosi największy ciężar w tej sytuacji: to ona nosi dziecko, to ona je urodzi, więc podchodziłem do jej stanu z dużą pokorą. Byłem cały dla Karoliny. Nie przeszło mi nawet przez myśl, by za nią decydować. W końcu to ona wie, jak się czuje, a mnie może się co najwyżej wydawać.

A jak to wygląda w przypadku innych ciężarnych? Ustępuje Pan przyszłym mamom? Nie pytam o kolejkę czy miejsce w tramwaju, tylko o to, czy pozwala Pan im robić to, co chcą, czy też raczej podsuwa Pan, jako doświadczony już rodzic, rozwiązania, daje rady, bo przecież przyszła mama może błądzić?

Dopóki ktoś nie pyta, staram się nie odzywać. Czasem na moim blogu pojawiają się konkretne pytania i wtedy po prostu na nie odpowiadam. Jeśli natomiast daję jakieś porady na blogu, to one nie są skierowane do jednej konkretnej osoby i zawsze staram się, by były opatrzone komentarzem, że to jest moje doświadczenie, że to u nas się sprawdziło. Natomiast czy sprawdzi się u kogoś innego? To już zupełnie inna historia.
Oczywiście trzeba założyć, że zdarzają się także i takie sytuacje, kiedy kobieta w ciąży popełnia ewidentny błąd, np. pali papierosy, pije alkohol. Wówczas na pewno nie miałbym żadnych oporów, by zwrócić jej uwagę. Na szczęście nigdy nie spotkałem się z takim zachowaniem przyszłej mamy, które wymagałoby ode mnie reakcji.

W jednym z tekstów na blogu pisze Pan: „Uważam, że rozmowa jest podstawą. Przez rozmowę poznajemy naszego partnera, ale też przez rozmowę sami dajemy się poznać”. Zawsze dużo rozmawialiście ze sobą?

Tak, zawsze. Ostatnio nawet wspominaliśmy, ponieważ w tym roku mija 15 lat od naszego ślubu i 20 od naszego poznania się, że jak już między nami zaiskrzyło, to przegadaliśmy ze sobą prawie całą dobę! I to chyba wyznaczyło kierunek naszego związku. Do tej pory staramy się zawsze codziennie ze sobą porozmawiać. Wiadomo, że teraz jest trudniej, bo praca, dzieci, pandemia, ale wieczorem, jak już dzieci są w łóżkach, my mamy czas dla siebie. Bardzo się pilnujemy, żeby nie włączać telewizora, tylko najpierw pogadać. Dopiero po rozmowie czasem np. obejrzymy jakiś serial. Co ważne, te rozmowy nie są wymuszone na zasadzie, że „najpierw musimy porozmawiać…”. Tak żyjemy, lubimy się, przyjaźnimy, po prostu gadamy razem.
I tu warto podkreślić, że za rozmowę nie uznajemy komend w stylu „Kup mleko” czy „Jutro trzeba zawieźć Szymona do dentysty”. Tak ludzie mogą rozmawiać z Siri, a nie ze sobą. Tu chodzi o pogłębione rozmowy: o czym marzymy, co nas dziś zestresowało, czego się obawiamy. Tylko wtedy siebie poznajemy i możemy sobie pomóc. Tylko wtedy rodzina daje wielką siłę.

A kiedy Pana żona była w ciąży, te rozmowy jakoś się różniły? Były np. bardziej emocjonalne?

Na pewno więcej było planowania, bo trzeba było przygotować się na dziecko. Czas każdej ciąży był też inny. W pierwszej ciąży byliśmy świeżo po studiach, nic nie wiedzieliśmy, wszystkiego się uczyliśmy, mieliśmy więcej obaw, ale byliśmy w tym bardzo razem. Trzy lata później, przy ciąży z Hanią mieliśmy już dużo więcej spokoju, ale trzeba było przygotować Szymka na rodzeństwo. Przy ciąży z Adasiem z kolei wszystko sprzęgało się jeszcze z budową domu. Nasze rozmowy nie były wtedy bardziej emocjonalne, a raczej wyważone.

Nigdy się nie kłócicie?

Nie, kłócimy się, oczywiście, że się kłócimy. Choć ja raczej nazwałbym to sprzeczkami. Ale rzadko i mam wrażenie, że coraz rzadziej. I to nawet nie dlatego, że się dotarliśmy, ale dlatego, że nauczyliśmy się kochać drugą osobę bardziej niż samych siebie. A wtedy te wszystkie emocje łatwiej opanować, łatwiej zobaczyć mechanizmy nimi rządzące.

Zobacz także: Co robimy źle podczas kłótni małżeńskich? 3 kroki do tego, bo to zmienić

Jak znosił Pan ciąże, że tak podchwytliwie zapytam.

W żadnej nie byłem, ale dla mnie zawsze to była duża ekscytacja. Pomagał na pewno fakt, że każda ciąża była zaplanowana i co równie ważne, nie była długo wyczekiwana. Odeszło nam w związku z tym dużo stresu w ciąży.
Bardzo chciałem być tatą, czułem, że to będzie wielka przygoda. Zdawałem sobie sprawę, że to Karolina musi znosić wszystkie niedogodności, że to ona musi urodzić, więc powiedziałem jej, że może w związku z tym ode mnie oczekiwać wszystkiego, co jej w tym stanie pomoże: mogę w nocy pojechać na drugi koniec miasta po ogórki kiszone, mogę nie spać całą noc, byle Karolinie ulżyć. Taka słowna deklaracja jest bardzo ważna, bo lepiej nie zostawiać tego w sferze domysłów. To samo tyczy się też opieki nad dziećmi, gdy już się urodzą. Jesteśmy w tym razem i nie ma rzeczy, której nie będę robił przy dzieciach, no może poza karmieniem piersią (śmiech).

Był Pan zazdrosny, że żona może być w ciąży, a Pan nie?

Nie. Ciąża to cudowne przeżycie, ale tyle rzeczy z nią związanych jest tak mało przyjemnych, że nie zazdrościłem. Aczkolwiek gdybym mógł choć trochę tych trudnych rzeczy wziąć na siebie, to zrobiłbym to bez wahania.

W naszym serwisie mamotoja.pl można zobaczyć taki film z eksperymentu: dwaj mężczyźni zostają podłączeni do aparatury imitującej bóle porodowe. Zdecydowałby się Pan na takie doświadczenie?

Film z eksperymentu? Nie wiem, co miałoby to mi dać.

Świadomość, jak bardzo boli poród.

Gdyby mojej żonie to w czymś pomogło, to tak. Ale tak sam z siebie, żeby sprawdzić, jak coś bardzo boli, to nie, nie mam takich zapędów. Myślę jednak, że eksperyment byłby wskazany dla tych mężczyzn, którzy nie uznają wielkiej pracy i wysiłku rodzącej kobiety. Ja byłem przy porodach i widziałem, jak to jest. To doświadczenie sprawiło, że moja miłość do żony jest jeszcze większa.

Czy w takim razie coś Panu imponuje w kobietach ciężarnych? A może nie ma czegoś takiego?

Imponuje mi generalnie w matkach to, jak bardzo potrafią być skoncentrowane na dziecku. Choćby się świat walił, matka zrobi wszystko, by dziecko ochronić. A faceci w trudnej sytuacji, np. gdy dziecko jest poważnie chore? Często odchodzą. To coś niepojętego. Dla mnie męstwo to niezłomność, a okazuje się, że to matki są niezłomne i to one są bohaterkami. Potrafią zrobić wszystko dla rodziny: zrezygnować z siebie, nie mieć czasu, dużo pracować. Nie mówię, że to jest dobre, gdy rezygnują z siebie czy harują za trzech. Ale jak trzeba, to trzeba. Chciałbym nie musieć ich za to podziwiać, bo przecież nie powinny musieć tylu rzeczy sobie odmawiać. Ale jak nie mają na kogo liczyć, robią to. I dzięki temu wszystko się trzyma.

Maciek Mazurek to autor bloga ZUCH.media. Jest trzykrotnym finalistą konkursu Blog Roku. Zawodowo zajmuje się m.in. projektowaniem książek (bukebuk.pl) czy rysowaniem komiksów. Jest wykładowcą w Collegium Da Vinci i ekspertem Polskiej Komisji Akredytacyjnej. Na swoim blogu porusza tematy dotyczące związku i rodziny, popkultury i przedsiębiorczości, a swoje obserwacje z życia przenosi na komiksowe rysunki.

Zobacz także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama